Kto szuka prawdy, nie powinien liczyć głosów… (Gottfried Wilhelm Leibniz)

Moje włoskie wędrówki cz. 1 – Pompeje i Neapol / Autor: Tomasz J. Ulatowski (sierpień 2014)

Szlak mojej wędrówki po Italii rozpoczyna się na południu, w Lamezia di Terme nad Morzem Tyrreńskim. Jest to jedno z bardziej popularnych we Włoszech miejsc lądowań czarterowych samolotów turystycznych. Tu przybywa się na letnie plażowanie, stąd wyrusza wiele wycieczek na północ kraju, tutaj często mają miejsce międzylądowania w podróżach z głębi Europy na Sardynię.

Prosto z lotniska udajemy się w trasę. Głównym naszym celem jest słoneczna Toskania, ale po drodze także Pompeje, Neapol i oczywiście Rzym.

Pierwszy nocleg wypada w miejscowości Cosenza. Urokliwe miasto nad rzeką Crati, położone wśród wzgórz w regionie Kalabria. Niestety docieramy tu zbyt późno, by pozwiedzać – możliwa jest jedynie krótka passeggiata. Cóż to takiego? − Passeggiata dla Włochów to coś znacznie więcej niż tylko zwykły wieczorny spacer dla zdrowia przed snem. To tradycja i cała celebra. Chodzi przede wszystkim o to, aby z jak najlepszej strony pokazać się znajomym, przyjaciołom – stwarzając wrażenie kogoś statecznego z dobrą życiową passą. Dlatego Włosi wyciągają na ten moment najlepsze ubrania z szaf, stroją siebie i dzieci, a następnie całymi rodzinami wychodzą na główne, najbardziej reprezentacyjne trakty, albo do późna przesiadują na tarasach popularnych kawiarni i restauracji. Niepokazanie się na wieczornej przechadzce to wręcz powód do podejrzeń i plotek.

Cosenza nocą, passegiata, fot. Autor

Moja „passeggiata” jest jednak zupełnie inna – ot tak, na szybkiego – w krótkich portkach z aparatem w garści, łyknąć w pośpiechu trochę wieczornego włoskiego klimatu, pstryknąć kilka zdjęć, bo wczesnym rankiem trzeba wyruszyć w dalszą drogę… Korzystam z anonimowości.

Cosenza jest miastem bardzo starym – w starożytności początkowo była stolicą plemienia Brucjów, największe znaczenie osiągnęła jednak za panowania cesarza Oktawiana Augusta. Niszczona najazdami Saracenów i Longobardów, w XI. wieku stała się wreszcie stolicą założonego tutaj księstwa Normandów. 

Cosenza, fot. Autor

Rozpisywanie się o przypadkowych przecież miejscach noclegów, w zasadzie nie ma większego sensu, ale tu jednak chcę zrobić wyjątek, a to głównie ze względu na wrażenie, jakie pozostało mi z dwóch epizodów. Tego wieczoru mogłem się przekonać, że dla wielu kierowców w tym regionie piesi nie mają większego znaczenia. Oto bowiem podczas jednego spaceru kilka razy byłbym potrącony przez samochody na pasach – widząc ludzi na przejściu, kierujący bez najmniejszych skrupułów trąbią i wcale nie kwapią się, żeby chociaż zwolnić, nie mówiąc już o zatrzymaniu pojazdu.
Drugie zdarzenie – to śniadanie nazajutrz w hotelu (jeśli jeszcze dobrze pamiętam − nazywał się „Excelsior”, ponad stuletni budynek). W „objazdówkach” nie chodzi oczywiście o wygody − rozumiem też, że właściciel zbija koszty, żeby zarobić. Ale bez przesady! To, co zastałem na śniadanie po prostu mnie powaliło. Na sześć osób przy stole – pięć plasterków żółtego serka i odrobina dżemu. Jednakże grubość, czy raczej „cienkość” serowych płatków to mistrzostwo świata. Nie wiem, czym były krojone – prawdopodobnie mechanicznie – ale z trudem dały się zauważyć na talerzu. Nie przesadzam – przez ich miąższ można było bez trudu dostrzec wszystkie detale szlaczka zdobiącego talerz… Również kromki chleba nie przyszły nam z odsieczą – sporymi dziurami w cieście nadrabiały brak dziurek w serze. Ot i całe śniadanie. Właściciel hotelu przezornie gdzieś czmychnął. Czy skąpstwo i arogancja to cechy Kalabryjczyków?… Nie lubię takich narodowych uogólnień, więc powiem, że może tylko niektórych mieszkańców Kalabrii. I niech tak pozostanie.

Film ukazujący piękno Cosenzy

Przedpołudnie w Pompejach…

Tragedia Pompejów przez wiele lat była dla mnie bardziej czymś z pogranicza legendy, abstrakcji niż wstrząsającym faktem z dziejów ludzkości – podobnie jak dla wielu katastrofa Titanica do momentu pojawienia się hollywoodzkiej superprodukcji pod tym tytułem. Chyba nie ja jeden zresztą wytworzyłem sobie w głowie uproszczony schemat „jakiegoś tam” starożytnego miasta zniszczonego ze szczętem wybuchem wulkanu, w pobliżu którego lekkomyślnie zostało założone.

Autor w Pompejach

Pamiętny wybuch Wezuwiusza nastąpił 24. sierpnia 79r. n.e., w godzinach południowych. Zachowały się pisemne relacje dwóch naocznych świadków tamtych wydarzeń – Pliniusza Młodszego w liście do Tacyta oraz Kasjusza Diona. Według nich już kilka dni wcześniej dochodziło do znacznych, lecz krótkotrwałych drgań skorupy ziemskiej. W dniu erupcji nagłe trzęsienie zaczęło najpierw przewracać przedmioty, by narastając zburzyć część budowli. Morze zaczęło się cofać z lądu odsłaniając nową część plaży i pozostawiając na niej bezradne zwierzęta morskie. (Dziś wiemy, że było to efektem wspomnianych ruchów tektonicznych i że gdzieś w innym miejscu musiało wskutek tego wystąpić tsunami). Wkrótce na szczycie Wezuwiusza pojawiła się olbrzymia czarna chmura z błyskawicami i grzmotami.

fragment animacji wybuchu Wezuwiusza

Góra zaczęła wyrzucać z głębi, na wysokość ok. 20 km, masy rozżarzonych lapilli bombardujących następnie wszystko dookoła. Los Pompejów tego dnia podzieliły jeszcze dwa inne pobliskie miasta – Herkulanum i Stabie. Części ich mieszkańców udało się szczęśliwie dotrzeć do wybrzeża, ale sporo z nich zginęło wkrótce na morzu wraz ze statkami, przybyłymi na pomoc z pobliskich portów. W samych Pompejach w panice pozostało jednak ok. 6000 osób, do dziś udało się odnaleźć szczątki jedynie dwóch tysięcy. Bezpośrednią przyczyną zagłady nie był potok lawy (Wezuwiusz jest oddalony o kilkanaście kilometrów), lecz przede wszystkim trujące i gorące gazy wulkaniczne, deszcz kamieni oraz szybki opad mas popiołów pokrywających ulice, ciała ludzi i ich dobytek warstwą 5-6 metrów.

Animacja ukazująca tragedię Pompejów

Kataklizm przez starożytny świat został najpierw opłakany, potem uznany za karę boską, a jego miejsce za przeklęte, by wreszcie na półtora tysiąca lat o nim zapomniano. Dopiero w XVI. wieku, podczas budowy kanału, natrafiono przypadkowo na tajemnicze freski i napisy. Wykopaliska w tym miejscu trwają do dzisiaj.

fot. Autor

Popiół – wówczas jedno z narzędzi zagłady – dzisiaj dla archeologów jest zbawienny. Doskonale przechował układ dawnych ulic miejskich, wiele elementów zabudowań, wyposażenia, drobne przedmioty codziennego użytku. Dzięki niemu można teraz bardzo dokładnie opisać życie miasta i jego mieszkańców.
Pompeje zostały założone w VII wieku p.n.e. przez Osków. Przechodziły kolejno pod panowanie Greków, Etrusków, Samnitów, by w IV wieku p.n.e. wejść w sojusz z Rzymem. W 89r. p.n.e. przyłączyły się do nieudanego powstania miast italskich przeciw Cesarstwu, wskutek czego poddane restrykcjom stały się jedną z tzw. kolonii sullańskich. Głównym źródłem utrzymania ośrodka był handel, rozwijający się głównie dzięki posiadanemu portowi.

fot. Autor

Na teren ruin, obejmujących powierzchnię ok. 70 ha, wchodzi się przez tzw. Bramę Morską (Porta Marina), od której wiedzie szeroka ulica wprost do trójkątnego Forum. Na każdym kroku urzeka przemyślana zabudowa miejska. Hotele i stajnie dla zwierząt jucznych rozlokowane były w pobliżu bram wjazdowych do miasta. Nieco dalej, przy głównych ulicach usytuowano zajazdy i gospody. Wiele zamożniejszych domów, w dużej mierze piętrowych, do dzisiaj zachowało obszerne fragmenty atriów i perystyli. Miasto posiadało własną sieć wodociągową wzdłuż ulic, opartą początkowo na akwedukcie, a następnie na biegnących pod ulicami cienkich rurach ołowianych. Wodę dostarczano nimi z gór do publicznych fontann i cystern oraz do bogatszych domów. Wszystkie domostwa posiadały dodatkowo swoje impluvia, czyli zbiorniki na deszczówkę. Do obiektów, które przetrwały w stosunkowo dobrym – jak na to miejsce – stanie, można zaliczyć: Amfiteatr, Teatr Wielki z przyległymi Koszarami Gladiatorów, Termy, Comitium (lokal wyborczy) i Macellum (krytą halę targową), Bazylikę, zamożne domy mieszkalne – Dom Wettiuszów, Eumachii, Willa z Misteriami, Dom Dramaturga, Dom Fauna, świątynie: Wespazjana, Larów, Jowisza i Apollina. Nieopodal tej ostatniej znajduje się szereg wiat, w których zgromadzono całe bogactwo sprzętów domowych i przedmiotów wydobytych podczas prac wykopaliskowych.

fot. Autor, ruiny Pompejów na tle Wezuwiusza

Najbardziej wstrząsającymi eksponatami są liczne odlewy ludzkich ciał, ofiar wybuchu – mężczyźni i kobiety w różnym wieku, dzieci. Są one jeszcze w kilku innych miejscach miasta m.in. w łaźniach termalnych i tzw. ogrodzie uciekinierów. Technikę wykonywania takich odlewów stworzył Giuseppe Fiorelli, prowadzący wykopaliska w latach 60-tych XIX wieku. Żar lawowych odprysków, spadających w czasie wybuchu na ludzkie ciała, oblepiał je zwartą skorupą i spalał wewnątrz. W odnajdowanych spopielałych bryłach Fiorelli wiercił otwór, przez który następnie wlewano gips sztukatorski. Po jego zastygnięciu, usuwano popiół z powierzchni, wydobywając z wnętrza wierną ludzką postać w dramatycznej pozie. Z czasem zaczęto stosować przezroczystą żywicę zamiast gipsu, co pozwala na pokazanie także fragmentów kości oraz drobnych przedmiotów towarzyszących zmarłemu np. wisiorki, bransolety.

Amfiteatr w Pompejach, fot. Autor

Jest jeszcze kilka innych osobliwości, które przykuły moją uwagę. Pierwsza – to ulice utwardzone olbrzymimi głazami, głębokie niczym koryta strumieni. Służyły one m.in. odprowadzaniu miejskich ścieków. Dla przejścia przez nie suchą nogą, układano w poprzek wyższe głazy, co w sumie bardzo przypomina współczesną „zebrę”. Odległość zachowana pomiędzy kamiennymi „pasami” pozwalała na przejeżdżanie przez nie kół wozów na wysokim zawieszeniu. 

Ulica z przejściem dla pieszych w poprzek. „Zebra” wykonana z wielkich bloków. fot. Autor

W mieście dużo było farbiarni, w których jako wybielacza i utrwalacza używano kwasu moczowego. Najlepszy okazywał się ten z ludzkich wydalin, dlatego na obywateli nałożony był swoisty „podatek moczowy” – obowiązek dostarczania określonej ilości moczu pod rygorem kar. Możliwe było ewentualne ustanawianie „dawców zastępczych” np. w osobach niewolników.

Przy ulicach roiło się od „fastfoodów”, zwanych termopoliami. W otworach kamiennych stołów umieszczano nad paleniskiem kotły ze strawami do wyboru przez kupujących. 

Uliczny „fastfood” Pompejów, fot. Autor

O dziwo, świetnie zachował się jeden z domów publicznych – lupanar. Miał dwie kondygnacje – na piętrze zamieszkiwały prostytutki (lupy – dosłownie „wilczyce”). Na dole przyjmowano klientów w niewielkich pokojach wyposażonych w… kamienne łoża.

„kamienne łoże” w lupanarze, fot. Autor

Kamienne, bo nieskrzypiące i wytrzymałe na różne woltyżerki. Na ścianach w korytarzu widnieją freski z pozycjami erotycznymi do wyboru przez gościa. Dlaczego pracownice tego przybytku nazywano lupami/wilczycami? – Prawdopodobnie od sygnałów umownych, na jakie reagowały, gdy klient decydował się na którąś. Spacerowały „incognito” pobliskimi ulicami, czekając na swoją kolej. Mężczyzna mijając wydawał odgłos przypominający skowyt młodego wilczka, co spotykało się z takim samym odzewem zainteresowanej kurtyzany. 

Przy wejściu do lupanaru. fot. Autor

Wydaje się, że ars amandi była specyficznym kultem Pompejów – w wielu publicznych miejscach można napotkać reliefy, rzeźby i przedmioty nawiązujące do tej tematyki. Należy jednak podkreślić, że symbole falliczne, umieszczane przed wejściami do wielu kamienic, niczym talizman miały zapewnić płodność i dobrobyt domowi.

Macellium – hale targowe, fot. Autor

 Pompeje liczyły ok. 20. tysięcy mieszkańców, pod względem ilości ważnych budynków publicznych o charakterze miastotwórczym dorównywały Rzymowi.

/Film autorstwa pana Adama Grzegorzka/

Ujrzeć Neapol i…

W odległości mniej więcej 20. kilometrów od Pompejów, po drugiej stronie Wezuwiusza, znajduje się jedno z najbardziej urokliwych miast Europy, a może i świata – stolica regionu Kampania, Neapol – do którego mam okazję zajrzeć na 2-godzinny spacer.

Założone w starożytności przez Greków jako „Neapolis” (Nowe Miasto), potem wchłonięte przez Imperium Rzymskie − zyskało szczególne względy w cesarstwie nie tylko jako ważny port morski, ale również jako ekskluzywny kurort, a to z racji malowniczego położenia. Budowle Neapolu rozlokowane są na wzgórzach sąsiadujących z linią brzegową zatoki. Z portu rozciąga się widok na pobliskie wyspy.

Zatoka Neapolitańska, fot. Autor

W swojej historii Neapol nie miał szczęścia do stabilizacji. Wraz z upadkiem Imperium, niszczony najazdami Normandów, podzielił losy Rzymu. Potem także miewał różnych „opiekunów” – o władzę nad nim staczali boje Andegawenowie z Aragonami, w XVI. wieku wchłonięty przez Hiszpanię, w XVIII. podporządkowany Habsburgom, następnie znowu hiszpańskim Burbonom, dzięki Napoleonowi na moment usamodzielniony, po kongresie wiedeńskim oddany we władanie Królestwu Obojga Sycylii. Dopiero w drugiej połowie XIX. wieku metropolia weszła w skład Niepodległego Królestwa Włoch.

Zamek „Jajko”, fot. Autor

Jedną ze sztandarowych budowli, która najbardziej rzuca się w oczy przyjezdnym, jest gmach „Zamku Jajko” (Castel dell’Ovo), usytuowany wśród wód Zatoki Neapolitańskiej na końcu niewielkiego półwyspu. Wywołuje u mnie jakieś osobliwe skojarzenie z bryłą więzienia Alcatraz. W VI wieku p.n.e. miejsce to stanowiło pierwsze centrum miasta, założone przez przybyszów z Cumae. Dlaczego „Jajko”? Otóż w I. wieku p.n.e., jeszcze przed wzniesieniem twierdzy, patrycjusz Lucjusz Licyniusz Lucullus wybudował tutaj swoją willę. Jej częstym bywalcem był Wergiliusz, który miał ponoć pozostawić w murach swoje magiczne jajko wraz z przepowiednią, że w dniu, w którym ono pęknie, miasto Neapol zginie (nawiązując do częstych trzęsień ziemi). Póki co nie zginęło, mimo że w IX. wieku n.e. willa została zburzona, a na jej miejscu dopiero w XII. wieku Normanowie wznieśli obronną budowlę, mającą spełniać także rolę rezydencji królewskiej. Swój obecny kształt zamek zyskał w wieku XV. za panowania dynastii aragońskiej.

„Plażowa grobla” nad Zatoką Neapolitańską, fot. Autor

Od zamku do stałego lądu ciągnie się 100-metrowa grobla – ulubione miejsce pozowania do zdjęć przez młode pary. Obecnie budowla służy celom kulturalnym – są tu organizowane różne wystawy.

Z Castel dell’Ovo sąsiaduje słynny port Santa Lucia, z którego łatwo dojść do Placu Plebiscytu, skupiającego wokół siebie perełki tutejszej architektury – Cestel Nuovo, Pałac Królewski, Teatr San Carlo oraz Galerię Umberta I.

Piazza del Plebiscito (Plac Plebiscytu) jest obecnie przeznaczony wyłącznie dla pieszych. Jego nazwa upamiętnia plebiscyt z 1860r., poprzedzający przyłączenie Królestwa Obojga Sycylii do Królestwa Sardynii i Piemontu, co zapoczątkowało ostateczne zjednoczenie Włoch. Do północno-wschodniej strony placu przylega okazały czerwono-szary gmach XVII-wiecznego pałacu – Palazzo Reale di Capodimonte, siedziby kolejnych królów. Zaprojektowany przez Domenico Fontanę dla Filipa III Habsburga, rozbudowywany i ozdabiany przez kolejnych władców i rezydentów. 

Przeciwny kraniec Placu Plebiscytu zajmuje XIX-wieczny kościół San Francesco di Paola z charakterystyczną kopułą na wzór rzymskiego Panteonu i szeroko rozpostartą monumentalną kolumnadą. 

Kierując się kawałek dalej na północ ulicą Via Toledo, dochodzę do imponującej swoją konstrukcją neorenesansowej Galerii Umberto. Budowana pomiędzy 1887 a 1891r. jako alternatywa dla klasycznego miejskiego centrum. Na pierwszy rzut oka jej wnętrze wydaje się zwykłym skrzyżowaniem uliczek pomiędzy kilkupiętrowymi kamienicami. Jednak ponad nim rozpięto ogromną przeszkloną konstrukcję dachową.

Galeria Umberto, fot. Autor

Dach zbudowano podczas epidemii cholery, by chronił wnętrze przed ptakami roznoszącymi zarazę. W galerii mieszczą się rozmaite sklepiki, kawiarnie, księgarnie, salony mody, zaś na wyższych kondygnacjach biura i mieszkania (te ostatnie są obecnie w większości pustostanami trudnymi do sprzedaży). Posadzkę stanowi misterna mozaika ceramiczna, na ścianach znajdują się liczne zdobienia renesansowe i barokowe. Pod posadzką zaprojektowano i wybudowano drugą, podziemną galerię – z magazynami, barami, a nawet teatrem. Większość podziemi świeci jednak pustkami. Całość samego parteru obejmuje przeszło 1000 metrów kwadratowych powierzchni.

Dach w Galerii Umberto, fot. Autor

Zanim wkroczmy na ulicę Toledańską mijamy niewielki placyk Trieste e Trento i stojący przy nim Teatr San Carlo, największy i zarazem najstarszy przybytek opery włoskiej (1737r.). 

Nieco dalej, przy końcu ulicy, widać Castel Nuovo (Zamek Nowy), pochodzący z drugiej połowy XIII wieku.  Jego inicjatorem był francuski książę Karol Andegaweński, który szykując się do objęcia tronu Królestwa Neapolu, potrzebował, w miejsce dotychczasowej siedziby władców w Castel Capuano, nowego obiektu bliżej morza, łączącego funkcje bastionu i rezydencji. W zamku zamieszkał jednak dopiero jego syn Karol II Kulawy. Mury budowli były niemym świadkiem ważnych wydarzeń historycznych m.in. zrzeczenia się przez papieża Celestyna V. swoich tytułów w 1294r oraz wyboru wkrótce potem nowego papieża Bonifacego VIII.

Castel Nuovo, fot. Autor

Castel Nuovo ma charakterystyczną ciemnoszarą zwartą bryłę z kilkoma basztami. Pomiędzy dwiema frontowymi wieżami umieszczono jasny dwukondygnacyjny łuk triumfalny, ufundowany w XV wieku na cześć Alfonsa V Wspaniałego. Dziś bastion stanowi siedzibę Rady Miejskiej i Muzeum Civico.

Na wzgórzu ponad miastem wznosi się – ważny dla Polaków zabytek − wspomniany wcześniej dwunastowieczny Castel Capuano. To tutaj w 1517r. doszło bowiem do zaślubin naszego króla, Zygmunta I Starego z Boną Sforza. 

Castel Capuano, fot. Autor

Neapol jest miastem wielobarwnym dosłownie i w przenośni – zaskakiwał i wciąż zaskakuje gamą rozmaitych ludzkich inicjatyw i upodobań − z wielu naprawdę może być dumny. Warto m.in. wspomnieć, iż to właśnie w Neapolu w XVII. wieku wymyślono popularną na całym świecie pizzę (przynajmniej tak się tutaj uważa). Tu powołano do życia nawet Stowarzyszenie Prawdziwej Pizzy Neapolitańskiej, stojące na straży oryginalnej „pizzowej” receptury i dbające o jej należyty poziom. Prawdziwa pizza według członków Stowarzyszenia powinna być zawsze na cienkim okrągłym drożdżowym placku (focaccio), wypiekana w piecu na węgiel drzewny, posmarowana przynajmniej sosem pomidorowym z warstwą mozzarelli z bawolego mleka, posypana bazylią. Wszystkie składniki pizzy mają obowiązkowo pochodzić z Kampanii. Co roku w Neapolu 1. września odbywa się Światowe Święto Pizzy – „Pizzafest”.

Plac Trento e Trieste, fot. Autor

Neapol to także liczący się ośrodek przemysłowo-handlowy z dużą ilością banków i spółek, sporymi portami – handlowym, rybackim i pasażerskim − z międzynarodowym lotniskiem, wyższymi uczelniami – jak choćby słynny Uniwersytet Neapolitański − z Konserwatorium, instytutami naukowo-badawczymi, obserwatoriami astronomicznymi i sejsmicznymi, galerią i muzeum, mieszczącym m.in. rzadkie znaleziska z Pompejów.
Jest więc jeszcze sporo do obejrzenia, ale mój postój u stóp Wezuwiusza właśnie dobiega końca. Przede mną prawie 300 kilometrów drogi do Rzymu…

Tomasz J. Ulatowski, sierpień 2014r.

/Film autorstwa pana Adama Grzegorzka/

Poprzedni

Z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim (film)… (10.05 2014r.)

Następne

Święty Geminian, czyli spotkanie z San Gimignano

1 komentarz

  1. Fascynująca podróż. Czekam z niecierpliwością na dalsze części. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén