Moja przygoda z Syrią została zaplanowana jako niespełna trzydniowy przerywnik w podróży po Jordanii. Jeszcze tego samego dnia rano zwiedzaliśmy Gerazę (Jerash) – ruiny antycznego miasta nieopodal Ammanu, potem parogodzinna podróż z postojem na granicy jordańsko-syryjskiej i dopiero w godzinach popołudniowych docieramy do Bosry, położonej 150 km od Damaszku.
Busra asz-Szam – tak brzmi po syryjsku nazwa tego miasta. Jest obok Palmiry i Damaszku jednym z najczęstszych celów turystycznych wędrówek. Słynie z bardzo dobrze zachowanych pozostałości starożytnego grodu rzymskiego, sięgających I. wieku p.n.e.

Ta antyczna metropolia nazywana jest często „bazaltowym miastem”, gdyż głównym budulcem używanym do jej wznoszenia był wulkaniczny kamień – bazalt – cięty w bloki, wykuwany, zdobiony. Ów specyficzny materiał nadał budowlom charakterystyczny ciemnoszary kolor.

Początki Bosry są owiane tajemnicą. Wiadomo na pewno, że już w okresie świetności królestwa Nabatejczyków z Petry (I w. p.n.e – I w. n.e.), które obejmowało obecną Jordanię i część Syrii – była ona wiodącym ośrodkiem tego regionu. Z upadkiem nabatejskiego państwa, w II w. n.e., stała się stolicą prowincji Imperium Rzymskiego zwanej Arabią, otrzymując nową nazwę – Nova Traiana Bosra. W tym czasie powstały najważniejsze monumentalne budowle – dzisiaj mające niebagatelne znaczenie historyczne. Tutaj krzyżowały się główne szlaki handlowe, bito własną monetę. W okresie chrześcijańskim miejscowi biskupi zapraszani byli na wszystkie sobory, na czele z Tytusem z Bosry – najbardziej znanym teologiem tamtego czasu.

Okres rzymski był dla Bosry z pewnością okazją do niebywałego rozkwitu, ale nie wyrzekła się całkowicie swoich nabatejskich korzeni – jeszcze do III w n.e. utrzymywano tu kult Duszary. Organizowano m.in. igrzyska poświęcone temu na wskroś nabatejskiemu bóstwu; Actia Dusara – a wszystko to przy cichej aprobacie Rzymian.

Miasto niewiele straciło także na podboju arabskim w VI w. Stało się ważnym religijnym przystankiem dla muzułmanów pielgrzymujących do Mekki. Legenda głosi, że miało tu miejsce spotkanie Mahometa z uczonym mnichem chrześcijańskim Boheirą (Bahirą), od którego miała się rozpocząć prorocza droga twórcy religii Islamu.

Spacer po Bosrze zaczyna się najczęściej od Cystern al-Hajj. Ten olbrzymi prostokątny basen, wybudowany w czasach rzymskich, o bokach ponad stumetrowej długości i na sześć metrów głęboki, miał za zadanie zaopatrywać w wodę miejskie fontanny i łaźnie. W tym celu usytuowano go powyżej poziomu miasta, w wydrążonej skale, a boki wzmocniono bazaltowymi blokami.

Od cystern kierujemy się w stronę Pałacu Trajana, a następnie do katedry z VI wieku n.e., zwanej katedrą Świętych Sergiusza, Bachusa i Leoncjusza. Pałac Trajana jest pałacem właściwie tylko z nazwy. W istocie była to bardziej okazała willa, nazwana na cześć cesarza panującego w rzymskim okresie Bosry. Z katedry pod wezwaniem najpopularniejszych po Św. Jerzym patronów kościołów syryjskich, nie wiele pozostało – fundamenty, fragmenty ścian bocznych absyd. Katedrę zaczęto wznosić gdy pojawiło się tu chrześcijaństwo, a Bosra stała się siedzibą biskupów. Na jej specyficznej konstrukcji ponoć wzorowane są późniejsze cuda architektury m.in. meczet Aja Sofia w Konstatynopolu. Znacznie lepiej zachowała się tzw. bazylika z IV wieku, a raczej dom zgromadzenia zakonnego, do którego miał należeć ów legendarny Boheira – ten od spotkania z młodym Mahometem.

Popołudniowy spacer po starożytnych ruinach wprawia mnie w dziwny nastrój. Taki sam, jaki towarzyszył mi na Wadi Ramm – jednej z najpiękniejszych i zarazem najbardziej tajemniczych pustyń świata. Nie chcę mówić aż o „deja vu”, ale jest to rodzaj dziwnego spokoju. Takiego, jaki odczuwam nie raz, siedząc letnimi wieczorami w ciszy ogrodu przy domu moich rodziców. A przecież jestem setki…, tysiące kilometrów od domu – w zupełnie obcym kraju zupełnie innych ludzi.

W tej zadumie docieram do Meczetu Omara. Szara bryła niewielkiego budynku z czterokątnym minaretem i małymi biforiami u góry (wąskie podwójne okienka przedzielone kolumienką) po jednym na każdą stronę świata. Powstał w VIII. wieku ufundowany przez Jazida II. Według innych źródeł miał powstać znacznie wcześniej, w wieku VII. z inicjatywy kalifa Omara, co oznaczałoby, że jest najstarszym ze wszystkich znanych meczetów na świecie. Jest raczej niepozorny, bez zdobień na zewnątrz. Zgrzytem sztuki architektonicznej jest jego obecne przekrycie ordynarnym współczesnym dachem kopertowym z falistej blachy. Na szczęście nie rzuca się to od razu w oczy.

Wędrując po starej Bosrze warto jeszcze odwiedzić Meczet Fatimy, Łaźnie Rzymskie, Cardo Maximus, triumfalny łuk nabatejski – prawdopodobnie resztki przejścia do rezydencji królów nabatejskich. Są to oczywiście ruiny, ale trzeba przyznać – znacznie lepiej zachowane niż w podobnej metropolii – Gerazie. No właśnie – dwa podobne starożytne miasta widziane jednego dnia, ale wywołujące różne odczucia. Jerash, czyli inaczej mówiąc – Geraza w Jordanii, również położone na kilkudziesięciu hektarach antyczne ruiny, jednak bardziej rozciągnięte, ale mimo ogrodzenia i bacznej ochrony strażników – znacznie gorzej zachowane. Bosra, o zwartej zabudowie z większą liczbą ocalałych niemal całych brył niektórych budynków, zasiewa jednak niepokój o swoją przyszłość. Wydaje się być kompletnie niestrzeżona, a co więcej część starego miasta miesza się ze współczesnymi ludzkimi domostwami. Do niedawna w antycznych ruinach wręcz legalnie zamieszkiwała miejscowa biedota. To, że dotąd aż tyle ocalało, to jakaś tajemnica i cud w ogóle.
Nie można się opędzić od natrętnych arabskich wyrostków chcących sprzedać różne wygrzebane z ruin przedmioty. Bez większego kłopotu mógłbym nawet sam wziąć sobie któryś z walających się kawałków zdobnego antycznego gzymsu, włożyć do torby i bez przeszkód wywieźć jako pamiątkę do Polski. I pewnie tak się stanie za lat parę, że cała Bosra mimo, iż wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO wyjedzie stąd w turystycznych torbach do Europy, Australii, czy gdzie tam jeszcze…

Niewątpliwie największą atrakcję Bosry – amfiteatr rzymski – zostawiliśmy na sam koniec. Jest najlepiej zachowanym obiektem ze wszystkich znanych antycznych przybytków Melpomeny na świecie. Kolejny cud przetrwania w Bosrze, mimo macoszego traktowania ze strony lokalnych włodarzy miasta, a tym bardziej, że w historii pełnił przecież funkcję cytadeli i bastionu obronnego. Powstał w 106 r. n.e., wzniesiony wkrótce po podboju rzymskim. Mógł pomieścić nawet 12 tysięcy osób. Posiada doskonałą akustykę – szept ze sceny słychać na najwyższych rzędach widowni. W okresie panowania arabskiego został otoczony murami oraz basztami obronnymi i dwukrotnie w 1147r. i 1151r. dzielnie stawiał opór krzyżowcom dowodzonym przez króla Jerozolimy Baldwina III.

Palmira – „perła pustyni”
Po nocy spędzonej w Damaszku wyruszamy wcześnie rano do Palmiry (Palmyry).
Poruszamy się trasą w kierunku Iraku, wiodącą do miasta Dajr az-Zaurh. Palmira leży mniej więcej w połowie drogi, na środku pustyni.
W podróży robimy tylko jeden półgodzinny postój w maleńkiej oazie, w jakże wyjątkowym „Bagdad Cafe”. Nazwa rodem ze znanego szalonego filmu, a i miejsce szalone. Założone chyba przez desperatów – „jeden jedyny” niewielki budyneczek w szczerej, gorącej pustyni, a w nim sympatyczna kawiarenka z oryginalnym arabskim wystrojem, prowadzona przez dwóch młodych ludzi. Korzystamy z przyjaznego cienia małego tarasu, skąpo porośniętego roślinnością. Leniwie rozciągnięci w plecionych fotelach, uzupełniamy płyny w organizmie i podziwiamy panoramę wzgórz w oddali. Krajobraz zaiste filmowy. Jednak ten błogostan szybko trzeba przerwać – inne formy piękna wyciągają do nas ręcę. Ruszamy więc dalej w trasę.

Otoczone pustynią i widoczne już z daleka, piaskowcowe ruiny tajemniczej Palmyry z zamkiem arabskim na oddalonym wzgórzu – robią wrażenie.
Najstarsze ślady obecności człowieka w tych okolicach pochodzą z XVIII w. p.n.e. i dotyczą przede wszystkim Tadmuru – miasta przyległego obecnie do Palmyry, liczącego dziś 40 tysięcy mieszkańców. Zachowały się zapiski o tym na glinianych tabliczkach odkopanych nad Eufratem.

Najsilniejszy rozwój Palmyry przypada na II i III wiek n. e., gdy stanowiła część Imperium Rzymskiego. W 129 r. cesarz rzymski Hadrian uczynił ją wolnym miastem, a za panowania dynastii Sewerów uzyskała całkowite zwolnienie z podatków.
Zagrożenie ze strony Sasanidów, dążących do stworzenia wielkiego imperium perskiego na wschodzie, izolujących Palmyrę od jej głównych korzeni bytu – handlu z Azją oraz wielki kryzys Rzymu, zmusiły „pustynne miasto” do desperackiego kroku budowania własnego imperium. Miało ono objąć wschodnią część Egiptu oraz tereny Azji Mniejszej. Plan ten częściowo powiódł się. Najpierw w 261 r. władca Palmiry Odeinat zdołał pokonać sasanidzkiego króla Szapura śmiałym rajdem na Ktezyfont, a po tajemniczej śmierci Odeinata jego żona Zenobia dokończyła zamysł przyłączenia wspomnianych prowincji.
Niestety nie na długo. Oto bowiem Imperium Rzymskie, zaniepokojone uniezależnianiem i rosnącą potęgą Palmiry, zebrało siły i uderzyło na jej terytoria. Latem 272 r. cesarz Aurelian pokonał piękną i mądrą Zenobię – pierwszą Augustę w historii Imperium. Zdobytą Palmirę zburzył, a władczynię pojmał podczas ucieczki i wydał na łup legionistom. Ostatecznie dokończyła żywota jako więzień w Tivoli pod Rzymem w tęsknocie za wolnością i swoją „Perłą Pustyni”. Na gruzach Palmyry przez jakiś czas urzędował obóz wojskowy cezara Dioklecjana, potem stacjonowały wojska bizantyjskie, aż w końcu zasiedlili je na długie lata Beduini ze stadami wielbłądów.

Od XIX w. w Palmirze nieprzerwanie trwają prace archeologiczne. Mają w nich swój wkład również Polacy, jak choćby słynny egiptolog śp. prof. Kazimierz Michałowski.

Największą i najlepiej zachowaną budowlą jest tutaj świątynia Bela. Czczono w niej nie tylko głównego boga – Bela, ale także dwa inne bóstwa – Aglibola (księżyc) i Jarhibola (słońce). Zespół ogromnych świątynnych gmachów w stylu grecko-rzymskim powstawał w kilku etapach w I w. n.e. Na teren tej budowli wchodzi się od strony Wielkiego Portyku. Jego mury tworzyły boki o długości 200m. Główne wejście pierwotnie miało portyk ośmiokolumnowy z łukiem, zburzony podczas modernizacji w XII wieku. Na środku świątyni zachowała się tzw. cella – miejsce składania ofiar z ołtarzem oraz basenem ablucyjnym. Budynek jest otoczony jońską kolumnadą, posiada frontony zwieńczone trójkątnymi tympanonami. Umieszczenie na świątyni zwieńczenia w postaci attyki z trójkątnych, schodkowych szczytów z czterema wieżyczkami na podobieństwo innych miejsc kultu w Mezopotamii, było architektonicznym odstępstwem dawnych budowniczych na rzecz miejscowych tradycji.

Na północny zachód od świątyni Bela rozciągają się ruiny miasta. Ich początek wyznacza Wielki Łuk z II wieku n.e., a za nim ciągnie się długa aleja ze szpalerem kolumn z korynckimi kapitelami – Wielka Kolumnada. Na wielu z nich widać ślady po konsolach przewidzianych do ustawiania figur zasłużonych postaci. Jest to główny trakt antycznej metropolii, mierzący ponad kilometr. Po lewej stronie tego szlaku stały najważniejsze budowle, zachowane jedynie szczątkowo – świątynia Nebo (Nabu), świątynia Baalszamina nieopodal Tetrapylonu złożonego z czterech zespołów czterokolumnowych, budynek senatu i agora. Stosunkowo najlepiej zachowany jest amfiteatr rzymski z dziewięcioma rzędami siedzeń oraz proscenium wysokim na dwie kondygnacje, z pięcioma portalami i szeregiem białych kolumn. Po przeciwnej stronie traktu widnieją resztki łaźni.

Krocząc główną aleją dochodzimy do monumentalnego perystylu – pozostałości po Świątyni Pogrzebowej. Po lewej stronie od tego miejsca widać fundamenty oraz resztki kolumn i ścian okazałego niegdyś gmachu tzw. Obozu Dioklecjana. Z tyłu, w perspektywie pustyni wzrok przyciąga pięć wolnostojących, kilkupiętrowych zagadkowych wież. Są to Wieże Grobowe z okresu rzymskiego – miejsca pochówku zamożnych obywateli. Na wszystkich kondygnacjach tych grobowców i pod ziemią przewidziano nisze do wsuwania zwłok.

Tajemniczy arabski zamek stojący na wysokiej górze ponad gruzami miasta zdaje się trzymać przy nim wieczną wartę. Oryginalny kontrast dwóch kultur. To forteca Qala at Ibn Maan zbudowana w 1230 r. przez Ajjubidów. Wzniesienie, na którym ją posadowiono jest naturalne, choć wygląda niczym sztucznie usypany gigantyczny kopiec. Twierdzę obwarowano ośmioma basztami, smukłymi murami i wykutą w skale fosą. Większość umocnień wykonano w XVII wieku z rozkazu gubernatora Libanu, emira Fakhr ad-Din II., dążącego do uniezależnienia od hegemonii tureckiej, aresztowanego później za spiskowanie i uduszonego.

Wzorem podobnych miejsc Syrii, tak i tutaj jesteśmy co chwila nagabywani przez miejscowych chłopców oferujących sprzedaż różnych staroci. Są to głównie „starożytne” monety z wizerunkiem Zenobii. Nie przedstawiają żadnej wartości – mają w istocie góra kilka lat. Można nabyć je po utargowaniu najwyżej jako osobliwość – przykład lokalnej przedsiębiorczości i fałszerskich umiejętności.

Zamek Kawalerów
Późnym popołudniem docieramy w okolice miasteczka al-Hosn, nieopodal którego na wzgórzu Dżabal Kalakh znajduje się Krak de Chevaliers – najlepiej zachowany ze wszystkich zamków krzyżowców na świecie.

Jakie miał znaczenie? Należał do pasa twierdz wybudowanych w Górach Liban dla powstrzymania inwazji wojsk muzułmańskich na Jerozolimę. Dość powiedzieć, że Malbork jest uważany za najpotężniejszą twierdzę średniowiecznej Europy, zaś Krak de Chevaliers w opinii znawców przewyższa go zarówno potęgą, jak i pomysłowością konstruktorską. Składa się z dwóch ciągów umocnień – zamku zewnętrznego z przełomu XII i XIII w. oraz starszego, bo z początków XII w., zamku górnego. Oba zamki obwiedzione są niezależnymi ciągami murów i baszt. Warownia mogła pomieścić 4-tysięczną załogę. Dzięki ciągowi tuneli można było bez zsiadania z konia dotrzeć aż na najwyższy dziedziniec. Ba, możliwa była nawet szarża rycerzy na murach w pełnym rynsztunku. Przewidziano szereg zasadzek dla atakujących wrogów, jak choćby tajne przejścia z szybami „windowymi” do szybkiego spuszczania żołnierzy na linach, okienka strzelnicze w sklepieniach sufitów. Od strony południowej do zamku wiedzie odkryty akwedukt, który zaopatrywał fortecę w wodę. Pomiędzy obydwoma zamkami umiejscowiono olbrzymią cysternę przypominająca fosę – rezerwuar wody dla obleganych obrońców.

Różne były koleje losu zamczyska. Pierwsze umocnienia wybudował emir Hims w 1031r., osadzając w nich Kurdów. Od rozpoczęcia krucjat miejsce przechodziło z rąk do rąk aż do połowy XII wieku, kiedy przejął je zakon szpitalników (joannici, późniejsi kawalerowie maltańscy), rywalizujących z templariuszami. To im zamek zawdzięcza ostateczny kształt.
Miał opinię twierdzy niezłomnej. Spod jego murów wielokrotnie odstępowały wojska muzułmańskie, jak choćby w 1163r. Nur ad-Din, czy w 1188 r. najsławniejszy strateg arabski Saaladyn – po jednym dniu oblężenia. Krak uległ dopiero sułtanowi Bajbarsowi w 1271r. – wywieszając białą flagę z powodu niedoborów załogi, mimo zapasów broni i żywności na co najmniej dwa lata.

Rekonesans kończymy sesją zdjęciową na najwyższej z baszt górnego zamku – Południowej, sąsiadującej z potężnym Donżonem. Widok na dolinę Buqeia jest stąd imponujący, ale wygania nas silny wiatr, szarpiący ubrania i zrywający nakrycia głowy.

Warto przy okazji wizyty odwiedzić pobliską restaurację, prowadzoną przez arcymistrza kuchni arabskiej, na dodatek przyjaciela Polaków. Właśnie od niej zaczęliśmy zdobywanie Kraku. Przypadkowo dowiedzieliśmy się, że nasz gospodarz jest homoseksualistą, nie ukrywającym swojej orientacji. Jest bojkotowany przez miejscowych. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu mógłby legalnie przypłacić to nawet życiem. Gotuje jednak wybornie, więc jego skłonności mnie nie obchodzą – jego strata! Byle nie zaczepiał i rzecz jasna… mył ręce.

Maaloula – sakrum i profanum…
Maaloula (Malula) jest miejscem szczególnym. Małym miasteczkiem, położonym w wąwozie otoczonym stromymi skalnymi ścianami. Żyje tu dwanaście tysięcy ludzi, z których większość to chrześcijanie, mówiący na dodatek w języku Chrystusa – aramejskim – obecnie uważanym powszechnie za wymarły.

Przybywamy późnym wieczorem, gdy zapadają już ciemności. Nie możemy zatem zobaczyć Maluli w całej okazałości, ale i tak udziela się nam jej specyficzny klimat – żywego sakrum. Są tu dwa niezwykle ważne dla chrześcijaństwa obiekty – klasztor z pustelnią Św. Tekli oraz klasztor Św. Sergiusza i Bachusa.
Nasze odwiedziny zaczynamy właśnie od tego drugiego. Usytuowano go na szczycie jednej ze skał, nad miastem. Do jego wnętrza prowadzi bardzo małe wejście. Miało ono podwójną rolę – zmuszało wchodzących do pochylenia się i tym samym oddania czci oraz uniemożliwiało poganom wjazd konno w celu bezczeszczenia miejsca. Wewnątrz niewielki dziedziniec z antresolą i arkadami, z którego dalej przechodzi się do niewielkiego kościółka z identycznym małym wejściem.
Kościół pochodzi z 325 roku n.e. Powstał z resztek pogańskiej świątyni Apollina. Jest więc jednym z najstarszych kościołów chrześcijańskich na świecie. Jesteśmy przyjmowani i oprowadzani mimo późnej pory przez przesympatycznego proboszcza-zakonnika.
Wnętrze świątyni ku czci Świętych Sergiusza i Bachusa jest niewielkie i bardzo skromne. Wydaje się, że z trudem pomieści sto osób. Ściany z surowych kamieni prawie bez tynków. Jedyne ozdoby to kilka bezcennych ikon.

Prezbiterium oddzielono od reszty wąskim otworem drzwiowym tzw. carską bramą. Nad nią wisi mały obraz wyobrażający patronów, a po bokach ikony Jezusa tronującego i Matki Boskiej z dzieciątkiem. Najwyżej zawieszono ciąg dwunastu małych ikon apostołów i centralnie ikonę ukrzyżowania. W ciasnym prezbiterium stoi niezwykle rzadki i stary ołtarz – stół ofiarny o wklęsłym blacie.
Na uwagę zasługują jeszcze dwie XIII-wieczne ikony na lewo od ołtarza, podarowane przez wdowę po gen. Andersie. W 1943r. to właśnie tu, w klasztorze generał miał swoją kwaterę podczas postoju Polskiego Korpusu w Syrii.
Gospodarz i opiekun klasztoru żegna nas modlitwą „Ojcze Nasz” po aramejsku.

Ze względu na późną porę, do klasztoru Św. Tekli zaglądamy tylko na chwilę. Mieści się tu sanktuarium pierwszej męczennicy chrześcijańskiej i zarazem ulubienicy Św. Pawła Apostoła.
Tekla pochodziła z Konii w Azji Mniejszej, skąd musiała uciekać przed grożącą jej karą śmierci za fascynację osobą i nauką Pawła Apostoła oraz za przejście na jego wiarę. Klasztor ten wzniesiono w miejscu jej cudownego ocalenia. Tutaj bowiem miały „rozstąpić się” przed uciekinierką skały, umożliwiając przedostanie wąskim przesmykiem w góry. Ów przedziwny ciasny wąwóz do dzisiaj łączy obie wspomniane malulskie świątynie. Najważniejsze i warte zobaczenia części to cerkiew oraz obudowana skalna nisza – pustelnia, w której święta żyła i została pochowana.

Malula leży wysoko – 1600 m. n.p.m. W zimie temperatura znacznie spada i pojawia się śnieg. Większość mieszkańców wyjeżdża wtedy do rodzin w dolinach.
Opuszczając Malulę czujemy się trochę jak profani z powodu zbytniego pośpiechu naszej wizyty w tym uświęconym miejscu.

DAMASZEK
Po kolejnej nocy spędzonej w stolicy Syrii, poświęcamy całe przedpołudnie na jej zwiedzanie. Celujemy oczywiście w stare miasto.
Damaszek kojarzy się na ogół z dwiema rzeczami; tkaninami – na czele ze słynnym adamaszkiem oraz białą bronią z nadzwyczaj twardej stali. Obie te wizytówki nie w całości były syryjskimi wynalazkami, jednak nikt na świecie do dziś nie jest w stanie osiągnąć wiedzy i kunsztu w ich wytwarzaniu w stopniu godnym damasceńskich mistrzów.
Damaszek – to ośrodek liczący 4 miliony mieszkańców, gwarny i tętniący życiem.

Zwiedzanie rozpoczynamy od pomnika Saaladyna, usytuowanego pod potężnym gmaszyskiem arabskiej cytadeli. Pomnik przedstawiający groźną postać na koniu w grupie nie mniej groźnych wojów, doskonale wpisuje się w podręcznikowy stereotyp tego XII-wiecznego władcy i wojownika – siejącego postrach i wyrzynającego chrześcijan krwawego oprawcy.

Cytadela była wznoszona stopniowo na przełomie XII i XIII w. za panowania Ajjubidów i Mameluków. Była nie tylko miejscem odosobnienia i kaźni aresztantów, ale także ważnym elementem obronnym Damaszku. Większość jej murów i baszt zachowała się w stanie oryginalnym. Gmach niemal do końca dwudziestego wieku służył za więzienie. W bezpośrednim sąsiedztwie usytuowane są najważniejsze zabytki starego miasta; meczety, medresy (szkoły kapłańskie) oraz chany (czyli zajazdy kupieckie).

Ruszamy w kierunku najsłynniejszego miejsca kultu muzułmanów – Meczetu Umajjadów. Podążamy najpierw przez Suk Hamidiyya – wielkie targowisko, wybudowane w XIX w., przyległe do cytadeli.

Suk ciągnie się wzdłuż ulicy, przykrytej na całej długości półkolistą kopułą dachu. Zlokalizowano wokół niej wiele eleganckich sklepów z tkaninami, wyrobami rękodzieła artystycznego, kawiarenki i lodziarnie. Właściwie można tu kupić wszystko. Mijamy m.in. słynną na całym Bliskim Wschodzie, wielopokoleniową lodziarnię „Bakdash”. Powiedzmy, że jest to syryjski odpowiednik naszego „Bliklego”, oferujący „lodowe cuda” w rozmaitych smakach i nadzwyczaj obfitych porcjach według własnych receptur. Wciąż tak samo, jak za dawnych lat, są one nakładane do wafli… ręką.

Podczas wędrówki sukiem można natknąć się na dziwacznych, kolorowo ubranych mężczyzn z dziwnymi metalowymi przedmiotami na plecach – czymś na kształt świecznika albo harfy. Są to uliczni sprzedawcy herbaty, popisujący się żonglerką szklankami i płynem w powietrzu tuż przed zaserwowaniem klientowi.

Z „tunelu” Suku Hamidiyya, wychodzimy na zalany słońcem plac, stykający się z zachodnią ścianą meczetu Umajjadów. Wejście na plac otwierają resztki portyku z kilkoma 12-metrowymi kolumnami korynckimi. Ten starożytny rzymski akcent – to jedyne, co pozostało ze świątyni Zeusa/Jupitera. Tuż obok – niższy rząd arkad, stanowiący z kolei akcent z okresu bizantyjskiego – resztki galerii handlowej z IV wieku n.e.
Damaszek, podobnie jak całą Syrię, można śmiało nazwać tyglem narodów, tutaj bowiem na przestrzeni dziejów żyły obok siebie i ścierały się cywilizacje, kultury i religie Żydów, Arabów i Chrześcijan. Nad placem przy Wielkim Meczecie, niczym symbol pokoju, wirują teraz miejskie gołębie.

Najpierw wstępujemy do Meczetu Raquuii (Sayyeda Roqqaiya) – stosunkowo niewielkiego w porównaniu z innymi, ale mającego ogromne znaczenie dla Islamu. Dość powiedzieć, że zupełnie obce państwo – Iran – łoży horrendalne kwoty na jego utrzymanie, dlatego jest dopieszczony w każdym calu i dosłownie ocieka złotem i srebrem. Stanowi miejsce kultu prawnuczki Mahometa – Raquuii, a właściwie Roqai (tak brzmi oryginalna pisownia jej imienia w drzewie genealogicznym potomstwa proroka). Była męczennicą, zamordowaną w wieku sześciu lat.
Atmosfera wewnątrz jest zdumiewająca – przy grobowcu zawsze gromadzą się tłumy pielgrzymów, a na ich twarzach widać szczere łzy. Momentami wręcz wzmaga się lament. Zupełnie jakby chodziło o dopiero co zmarłą osobę, a przecież Roqaia nie żyje od… prawie półtora tysiąca lat (680 r.). Wyobraźmy sobie możliwość takich reakcji np. przy grobie św. Stanisława, krakowskiego biskupa-męczennika…
Do mauzoleum Raquuii dzieci przynoszą swoje lalki jako vota.

Nieopodal tej przepysznej świątyni stoi niepozorny, odrapany budyneczek z brązową kopułą. Jakby zapomniany na uboczu. Dookoła niego gromady gruzu. Aż trudno uwierzyć, że to jest właśnie mauzoelum jednego z największych bohaterów świata muzułmańskiego, twórcy wielkiego imperium arabskiego i pogromcy krzyżowców – Saaladyna, wzniesione w trzy lata po jego śmierci. Wewnątrz równie niepozorna drewniana trumna, przyrzucona zielonym suknem, skrywa jego szczątki

Saaladyn – Salah ad-Din, był z pochodzenia Kurdem. Naprawdę nazywał się Yusuf ibn Ajjub (Józef syn Jakuba). Swoje zdolności przywódcze ujawnił już służąc w armii Nur ad-Dina – władcy Damaszku i Aleppo. Dzięki owym talentom wodzowskim, po śmierci zwierzchnika szybko zajął jego miejsce, rozszerzając władzę i wpływy od Tunezji po całą Syrię. W bitwie pod Hattin w 1187r. rozgromił wojska krzyżowców, biorąc do niewoli króla Jerozolimy, a wkrótce zdobył też samo Święte Miasto.
Wykreowany przez Europejczyków na krwawego wyrzynacza katolików, był w istocie twardym, ale też honorowym strategiem. Zawsze respektował postanowienia rozejmowe, wbrew muzułmańskiemu prawu wojennemu nie sprzedał w niewolę mieszkańców Jerozolimy po jej upadku, lecz pozwolił im bezpiecznie wyjechać, dając nawet każdemu na drogę trochę pieniędzy. Był wielbicielem szachów i poezji, mecenasem nauki i sztuki. Swoją honorową postawą górował nad znaczną częścią rycerstwa zachodniego, także w ich własnej ocenie.

Meczet Umajjadów, do którego w końcu docieramy, uważany jest za prawdziwy klejnot Damaszku i całej architektury muzułmańskiej. Należy do czwórki najważniejszych miejsc kultu w Islamie razem z Mekką, Medyną i Jerozolimą.
Przede wszystkim uderza swoją wielkością. Patrząc z góry – budowla ma kształt prostokąta z ogromnym dziedzińcem wyłożonym błyszczącymi marmurowymi płytami. Wzrok przyciąga, posadowiona w jego centralnej części, zadaszona fontanna ablucyjna – Qubbat al-Nofara (służąca do obmywania rąk i twarzy przed modlitwą). Obok niej, na lewo od wejścia stoi niewielka kopułka na filarach – to tzw. Kopuła Zegarów (Qubat al-Saat). Wzniesiona w VIII wieku, początkowo rzeczywiście skrywała kolekcję zegarów. Po przeciwnej stronie placu – podobna budowla, skarbiec Qubbat al-Khazna – bogato zdobiona ośmiokątna kabina w zielonym odcieniu wsparta na małych kolumnach.
Misterne zdobienia mozaikowe w zielonej tonacji widnieją także w wielu miejscach ponad podcieniami otaczającymi dziedziniec meczetu.

Do wnętrza wchodzimy oczywiście pozostawiając przed wejściem obuwie. Mężczyźni w krótkich spodenkach obowiązkowo otrzymują długie i trochę śmieszne spódnice dla zakrycia nóg, zaś kobiety – płaszcze z kapturami w podobnym ciemnozielonym kolorze.
Olbrzymia sala modlitw ma kształt prostokąta ze szpalerem wysokich kolumn wzdłuż osi długiej. Na sklepieniu pomiędzy kolumnami rzucają się w oczy bogate wielobarwne inkrustacje. Posadzka wyłożona jest na całej powierzchni grubymi czerwonymi dywanami.

O ile tafla odkrytego dziedzińca była niemal wyludniona, o tyle w sali modlitewnej jest tłumnie i gwarno. Tu i ówdzie siedzą na podłodze zwarte grupy wsłuchane w kazania głoszone właśnie przez ich imamów. Tam i z powrotem przechadzają się grupki zwiedzających świątynię turystów jak i pielgrzymów muzułmańskich. W zasadzie jedni na drugich nie zwracają większej uwagi. Próbuję dyskretnie fotografować, także ludzi – tych zasłuchanych, tych modlących się, jak też tych siedzących w zadumie pod ścianami, a nawet śpiących na posadzce.

Mniej więcej na środku sali modlitewnej znajduje się niewielka przeszklona budowla – mauzoleum relikwii (głowy) Św. Jana Chrzciciela. Jan Chrzciciel jest otoczony czcią przez muzułmanów, uważany za jednego z ważniejszych proroków Allacha (prorok Yahja). Podobny stosunek mają również do Jezusa (Isa) – w ich mniemaniu największego z proroków obok Mahometa. Jeden z trzech minaretów stojących przy meczecie to właśnie minaret Jezusa, po którym zstąpi On w dniu ostatecznym na Ziemię, by walczyć z szatanem. Przeciętny muzułmanin zna nie tylko Koran, ale przynajmniej pobieżnie także Biblię chrześcijańską. W zestawieniu z tą wiedzą i zaangażowaniem religijnym wyznawców Islamu, przeciętny katolik zdecydowanie przegrywa wydając się gnuśny w swojej lekkomyślności.

Przed rozpoczęciem modłów, opuszczamy meczet. Jeszcze na placu dobiega nas gromki, basowy śpiew kapłanów intonujących początek obrzędu.
Zahaczamy na chwilę o pobliski pałac Azema (Azima) – Beit al-Azem, którym zachwycają się turystyczne informatory. Na mnie jednak nie robi większego wrażenia. Wzniesiony w XVIII wieku przez Assada paszę al–Azema – osmańskiego gubernatora Damaszku. Jego wnętrza wypełniają obecnie zbiory Muzeum Syryjskiej Sztuki i Tradycji. Można tu zobaczyć m.in. biżuterię Beduinów, stroje ludowe, meble wzbogacone masą perłową, instrumenty muzyczne. Być może to poprzez obecność muzealnych ekspozycji pałac wydał mi się jakiś sztuczny.

Zostało trochę wolnego czasu, więc w kilka osób postanawiamy poszukać jakiejś przytulnej knajpki z lokalną kuchnią.

Na skraju placu nieoczekiwanie wpadamy wprost na mundur wojskowy z polskimi symbolami – to młody podoficer polskiego kontyngentu sił pokojowych ONZ (UNDOF). Witamy się ciepło, wszak spotkanie rodaka w tych odległych stronach to wzruszająca chwila i dla nas i dla niego. „Nasi chłopcy” strzegą pokoju na wzgórzach Golan. Właśnie w kilku wpadli po coś Damaszku. Syria nie jest tak zupełnie spokojnym krajem. Należy pamiętać, że wspólnie z Iranem wspiera Palestynę w jej zmaganiach z Izraelem. W Syrii ma swój matecznik Hezbollah wraz z jego przywódcą – Hassanem Nasrallahem. Nawet podczas spaceru po Suku Hamidiyya dało się zauważyć w paru miejscach żółte proporczyki z godłem ręki dzierżącej kałasznikowa – emblemat Hezbollahu. Świadczą o lokalnych sympatiach militarno-politycznych. Na żadnej z map syryjskich nie ma śladu istnienia państwa Izrael – w tym miejscu nic oprócz rejonów geograficznych. Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż ktoś zdoła przekroczyć granicę z izraelskim stemplem w paszporcie.
Zwieńczenie naszej włóczęgi po damasceńskiej starówce – to krótka wizyta w sklepiku z pamiątkami przy południowej ścianie meczetu Umajjadów oraz posiadówka w pobliskiej knajpce.
Sklepik jest własnością Syryjczyka polskiego pochodzenia – Darka. Jego mama jest Polką (ma rodzinę w Warszawie, gdzieś przy Placu Bankowym), stąd przybysze z kraju nad Wisłą są najmilszymi gośćmi – zawsze solidny rabat i oczywiście herbatka.
Jeszcze tylko pół godzinki relaksu przy rarytasach lokalnej kuchni w restauracji „Leyla’s” i czas w drogę powrotną. Lokal jest zaaranżowany z podwórka dawnej kamienicy. Wewnątrz stylowo, a przede wszystkim schludnie i smacznie. Na moim talerzu ląduje… „Kebab z Aleppo”. Wygląda zupełnie inaczej niż nasze rodzime wytwory kebabopodobne. Aleppo to malownicze miasto na północy Syrii – tam, gdzie właśnie nie byliśmy, a zatem prowokacja do kolejnych odwiedzin tych okolic. Może kiedyś…
Z pewnością w Syrii jest jeszcze wiele do obejrzenia, choćby w samym Damaszku –dom Ananiasza, grota i okno Św. Pawła Apostoła itp. Damaszek należy niewątpliwie do grona najstarszych miast ludzkiej cywilizacji. Być może jest w ogóle kolebką ludzkości, jeśli przyjąć za fakt podania miejscowych, że to na wzgórzu Kasjun, górującym na Damaszkiem, Kain zabił Abla. Gdzieś w pobliżu musieli wobec tego żyć także pierwsi rodzice – Adam i Ewa.

Podczas obiadu z rozpędu kolektywnie zjadamy także danie naszej koleżanki Beatki, omyłkowo biorąc je za przystawkę. Nie jest nam przykro – wszak w kraju muzułmańskim muszą być jakieś ofiary wśród niewiernych! Pakujemy manatki – przed nami powrót do Jordanii.
„Komu w drogę – temu… Jordania!”

Tomasz Ulatowski