Swoją przygodę z Tunezją, zaczynam od Susy (z francuskiego; Sousse, po arabsku; Susah) – trzeciego co do wielkości miasta w tym kraju po Tunisie i Safakisie.
Docieram tu około południa po ponad stu kilometrach jazdy autobusem z Tunisu. Początek pobytu zatem z pozoru męczący, ale z drugiej strony ten przydługi transfer z lotniska to moja pierwsza i to „darmowa” wycieczka przez Tunezję – mimo zmęczenia parogodzinnym przelotem z Polski, chłonąłem krajobrazy zza okna pędzącego autokaru.
Po dotarciu na miejsce, najpierw rzecz jasna zakotwiczam w hotelu. Jest to właściwie kompleks trzech hoteli El Hana (El Hana Residence, El Hana Beach i Chams El Hana) tuż przy nadmorskiej plaży, z basenem i różnościami dla gości, które w gruncie rzeczy mało mnie obchodzą, bo i tak nie zamierzam tracić tutaj czasu. Jeszcze tylko krótkie hotelowe formalności, szybka toaleta i oczywiście… ruszam w plener.

Susa stanowi w Tunezji główny ośrodek przemysłowo-portowy i zarazem turystyczny, z atrakcyjnym 14-kilometrowym wybrzeżem, gęsto obsadzonym hotelami. Jest również liczącym się ośrodkiem akademickim.
Historia miasta sięga IX wieku p.n.e., zostało założone jako fenicka baza wojenna i nosiło wówczas nazwę Hadrumetum. W II wieku p.n.e. pełniło ważną rolę wojskową w siłach Hannibala. Przetrwało klęskę kartagińską dzięki układowi z Rzymianami w czasie trzeciej wojny punickiej. Jednak po klęsce jej łaskawcy – Pompejusza, w bitwie przeciwko Juliuszowi Cezarówi pod Thapsus w 46 r. p.n.e., Susa utraciła swoją pozycję w Imperium Rzymskim na rzecz pobliskiej Ruspiny (obecnie Monastir). W okresie rządów Dioklecjana Hadrumetum mianowano stolicą prowincji Byzaceny – południowej Tunezji.
Począwszy od V w. n.e. Susa przechodziła z rąk do rąk, przeżywając kolejne najazdy; Wandalów, Arabów, Hilalitów, Normanów, Almohadów, Hiszpanów i Turków, zmieniając po drodze nazwy z Hadrumetum na Hunericopolis, potem na Justynianopolis, aż wreszcie została Susą za Aghalabidów (IX w.). To najbardziej pod władzą Turków miasto zyskało złą sławę bazy dla korsarzy, gnębiących statki głównie chrześcijan podróżujących po Morzu Śródziemnym, za co zresztą zostało przez nich dotkliwie ukarane.

Rok 1881 zapoczątkował kolejny okres rozkwitu Susy. Od tego momentu stała się kolonią francuską, zmieniając swoje oblicze w „ville nouvelle” i rozrastając się do dużego śródziemnomorskiego ośrodka z nowoczesną na owe czasy infrastrukturą. Podczas II wojny światowej mieściła się tu ważna baza marynarki wojsk niemieckich.

Susa sprawia na mnie korzystne wrażenie, choć życie tu jakieś lekko rozgorączkowane – jak się później okazało to z powodu przygotowań do wizyty „pierwszego”, czyli głowy państwa – prezydenta-satrapy Zina el-Abidina Ben Alego. Stąd gigantyczne porządkowanie. Przy ważniejszych skrzyżowaniach mnóstwo kultowych bilbordów z wizerunkiem odretuszowanego i odmłodzonego (o jakieś 30 lat) przywódcy państwa, malowanie trawy na zielono, wszystkie służby w pogotowiu itd. Skąd my to znamy?…

Jednak w odczuciu mieszkańców nadchodzi wielki dzień.
Mimo niewątpliwego uroku, miasto nie jest pozbawione scenek iście delirycznych – oto np. w środku dnia na jeden z dużych placów w centrum i tak już zatłoczony ruchem ludzi i samochodów niespodziwanie wjeżdża… wielka lokomotywa. Zjawisko dla mnie zupełnie zaskakujące, ale jest to skutek tak niefortunnie z dawna zlokalizowanej linii kolejowej.

Mimo wszystko Susa jest piękna, warto zobaczyć starą medynę z zabytkowym meczetem i ribatem (ufortyfikowany klasztor muzułmański), Muzeum Archeologiczne, Dom Arabski (Dar Essid), zabytkową Zawiję Zakkak oraz katakumby. Warto zrobić także wypad do pobliskich miasteczek – Monastiru i Port El Kantoui. To ostatnie jest według mnie małym kurortem dla wielbicieli kiczu – nowe, schludne portowe miasteczko, ale całe niestety przypomina Dysneyland. Zresztą wyposażone w centrum rozrywki na podobę Dysneylandu – park Asterixa (niewątpliwie raj dla dzieci, …mnie jednak zemdliło).
Życie rozrywkowo-handlowe Susy zdaje się najbardziej tętnić przy ulicach, biegnących wzdłuż nadmorskej plaży Bou Jaffar.

W bamboszach po Tunisie…
Jeszcze w Polsce za przewodnika po Tunezji obrałem przez internet lokalne biuro podróży – Sahel Voyages (polsko-arabskie). Na „pierwszy rzut” bierzemy Tunis i okolice. Wyruszamy wczesnym rankiem. Wrażenia i zmęczenie dniem poprzednim zrobiły swoje – prawie zaspałem. Do autokaru wskakuję w ostatniej sekundzie. Dopiero na 30 kilometrów przed Tunisem, przy okazji przymusowego postoju, który wyrywa mnie z głębokiej drzemki zauważam – o zgrozo! – że na nogach mam… kapcie zamiast sandałów. No cóż… najważniejszy był aparat.
Na szczęście na nikim tutaj nie robi to większego wrażenia.

Tunis – w starożytności zwany Tynesem – istniał już w V wieku p.n.e. Po klęsce Kartaginy przestał wzbudzać międzynarodowe zainteresowanie. Odzyskanie swego znaczenia jako dużego i liczącego się miasta zawdzięcza dopiero naporowi Arabów w VII w. n.e., którzy dostrzegli w nim większe walory obronne niż w dawnej Kartaginie. Największy rozkwit obecnej stolicy Tunezji przypadł na okres XIII–XVI wieku tj. za panowania Hafsydów.

Zwiedzanie Tunisu rozpoczyna się zwykle od spaceru główną ulicą tego miasta – Avenue Habib Bourguiba aż do Place de la Victoire ze słynną Porte de France (Bramą Francuską, po arabsku – Bab Bhar), a stamtąd do medyny i Wielkiego Meczetu (Meczetu Zitouna).
Jak na stolicę państwa, Tunis jest raczej mały, w niczym nie przypomina aglomeracji. Poruszając się po nowej części miasta można odnieść wrażenie, że jest się raczej w Europie, a nie państwie arabskim. Wiele nowoczesnych budynków, mieszkańcy z rzadka ubrani w tradycyjne stroje. Jednak na poznanie wszystkich jego atrakcji najlepiej przeznaczyć kilka dni.

W kierunku starej części miasta Avenue Habib Bourguiba przechodzi w Avenue de France. Mijamy usytuowane przy niej obiekty m.in. zabytkowy budynek teatru, pomnik Ibn Chalduna (nauczyciela i filozofa islamu, urodzonego w Tunisie), ambasadę francuską oraz… katolicką katedrę St Vincent de Paul, rzadkość w świecie islamu (jej budynek stanowi mieszankę stylów – bizantyjskiego, północnoafrykańskiego i gotyckiego).

Zwiedzanie tuniskiej starówki handlowej czyli medyny, rozpoczynam oczywiście od Bramy Francuskiej, posuwając się przez osaczoną wysokimi kamienicami, pełną straganów i zatłoczoną, ale jakże malowniczą Rue Jemaa Zitoun. Uliczka ta wiedzie wprost do meczetu Zitouna, zwanego też meczetem Drzewa Oliwkowego lub Wielkim Meczetem. Wzniesiono go w VII wieku n.e., ale najwięcej zawdzięcza przebudowie dokonanej w wieku IX. przez Ibrahima ibn Ahmeda. Do budowy sali modlitw zużyto ponoć 200 kolumn ocalałych z ruin Kartaginy. Jego wnętrze jest jednak dla mnie niedostępne – możliwy do zwiedzania jedynie od 8.00 do 12.00.
Na tutejszej medynie znajdują się jeszcze cztery historyczne meczety i dwie zawije (islamskie odpowiedniki domów zakonnych).

Medyna dla mieszkańców stolicy Tunezji ma ogromne znaczenie historyczne i kulturalne. Powstała w VII wieku, okolona murami obronnymi, szybko rozwijała się głównie dzięki handlowi obsługującemu setki pielgrzymów. W okresie protektoratu francuskiego liczyła ok. 100 tysięcy mieszkańców (obecne niespełna 15 tys.). Od ponad 20-tu lat wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Kartagina
Każdy, kto nawet słabo zna historię świata, musiał przynajmniej słyszeć o Kartaginie – jednym z największych miast starożytnego świata śródziemnomorskiego. Jednym z największych, najpiękniejszych i najbardziej wojowniczych. Jej dokładne pochodzenie wciąż jest przedmiotem założeń i sporów historyków i archeologów. Chociaż wg Eurypidesa miała istnieć już w XII wieku p.n.e., to jednak najstarsze odnalezione przedmioty datowane są na rok 750 p.n.e. Dużym prawdopodobieństwem nacechowana jest więc teoria powstania miasta w 814 roku p.n.e., jako drugiego po Tyrze (obecny Liban) – portu umacniającego mocarstwo Fenicjan w Afryce Północnej.
Legenda przedstawiona w „Eneidzie” Wergiliusza opowiada o Elissie, siostrze króla Tyru – Pigmaliona, uciekającej przed swym bratem, po tym jak zgładził jej męża z zazdrości o bogactwo. Elissa wyruszyła okrętami pełnymi skarbów, by założyć warowne miasto z dala od mężobójcy. Właśnie w tej części Północnej Afryki znalazła dogodną przystań. Ponoć miejscowi przyznali jej skrawek ziemi zaledwie wielkości skóry wołu, ale ta roztropna niewiasta sprytnie pocięła skórę na cienkie skrawki opasując nimi całkiem niemały obszar, w sam raz pod sporą osadę. Elissa zmieniła imię na „Dydona” – „Wędrowniczka”, zaś miejscem, od którego zaczęła wznosić Kartaginę, miało być współczesne wzgórze Byrsa, górujące nad Tunisem i wybrzeżem morza.

Spoglądam właśnie z tego wzgórza na małe zatoczki morskie okolone zielenią – pozostałości po dwóch punickich portach, wojennym i handlowym. Z tyłu, za moimi plecami na szczycie – katolicki kościół – katedra Św. Ludwika. Została wzniesiona przez Francuzów w 1890r. ku czci króla Francji, zmarłego na tutejszej plaży w roku 1270 podczas ósmej krucjaty.

Tak naprawdę, Kartagina powstała jako jeden z portów Fenicjan po drodze z Tyru do ich kopalń srebra na terenach obecnej Hiszpanii. W VI wieku p.n.e., po upadku Tyru pod naporem Asyryjczyków, stała się głównym ośrodkiem mocarstwa i kontrolowała całe wybrzeże północnoafrykańskie – od Libii (Trypolitanii) po Atlantyk. Jako konkurująca metropolia musiała wielokrotnie walczyć – z Grekami, a następnie z Rzymem. Z wojen tych niewątpliwie najsłynniejszą była wyprawa Hannibala w II wieku p.n.e. na Rzym na czele armii wyposażonej m.in. w słonie. Mimo, że Hannibal poniósł druzgocącą klęskę w konfrontacji ze Scypionem, to jednak dopiero za pięćdziesiąt lat – w 146 r. p.n.e., podczas trzeciej wojny punickiej potęga Kartaginy została ostatecznie rozgromiona. Rzymianie w zemście starli wtedy z powierzchni ziemi okazałe kartagińskie budowle, mieszkańców miasta sprzedali w niewolę, a miejsca walk posypali obficie solą, by „przeklęta ziemia nie wydała już więcej żadnych owoców”.

W 44 r. p.n.e. na ruinach Kartaginy Juliusz Cezar rozpoczął wznoszenie nowego miasta – stolicy prowincji północno-afrykańskiej. Obecnie mimo swojej historycznej sławy oraz mimo obecności na liście światowego dziedzictwa UNESCO, miejsce to nie robi większego wrażenia. Pozostałości po „rzymskiej Kataginie” – to niewielkie fragmenty tzw. Term Antoniusza – kilka łuków i sklepień oraz dwie strzeliste kolumny. Całość mniej imponująca niż np. ruiny zamku w Ciechanowie.
Imponujący jest jedynie widok wybrzeża i Tunisu ze wzgórza Byrsa…

Bardo
Będąc w Tunisie nie można pominąć słynnego Muzeum Bardo, znanego m.in. z bogatej kolekcji antycznych mozaik, pochodzących z okresu od IV do II w. p.n.e., wykonywanych na zlecenie zamożnych obywateli rzymskiej Afryki dla ozdoby ich domostw.
Muzeum usytuowane jest kilka kilometrów na zachód od centrum Tunisu, na przedmieściu zwanym Le Bardo. Istnieje od 1888r., mieszcząc się w budynkach dawnego pałacu bejów husajnickich, którego początki sięgają XIII wieku.

Ekspozycje zlokalizowane są na trzech kondygnacjach. Parter skupia eksponaty dotyczące najstarszych okresów tego zakątka, począwszy od paleolitu. Można tu m.in. zobaczyć rekonstrukcję monumentu religijnego zwanego Hermaion, datowanego na 4 tys. lat, a odkrytego w rejonie Gafsy. W tzw. Sali Baal Hammona umieszczono posążek bożka o tym imieniu, usadowionego na tronie oraz wizerunek bogini Tanit z głową lwa – oba pochodzą z I w. n.e. W tej samej sali znajduje się także słynna stela kapłańska z Kartaginy (stele to kamienne płyty wysokości ok. 2 m o przeznaczeniu obrzędowym, wykonywane przez fenicjan). Ta przedstawia kapłana trzymającego dziecko przeznaczone do złożenia w ofierze. Jeszcze za panowania Rzymian Fenicjanie oficjalnie dokonywali rytualnych mordów, w tym również z dzieci, czcząc w ten sposób swoich bogów – w tym wspomnianego Baal Hammona. Odbywało się to na tzw. tofetach – jeden z takich zachował się w Kartaginie.

Na parterze umieszczono także bogatą kolekcję pogrzebowych masek glinianych, przedstawiających twarze w różnych grymasach – od wyrazu żalu, aż po śmiech lub grozę. Miały za zadanie odpędzać złe duchy od zmarłych.
W kolejnych pomieszczeniach najniższej kondygnacji można oglądać m.in. ceramiczne lampy oliwne z czasów rzymskich, stele z Makttharu oraz eksponaty z okresu wczesnego chrześcijaństwa – chrzcielnicę w kształcie krzyża z VI w n.e. z El-Kantary, mozaiki z kościołów („Daniel w jaskini lwa”, „Ewa podająca Adamowi jabłko”).

Na pierwszym piętrze we wspaniałej sali z arkadami, niegdyś pełniącej rolę pałacowej sali balowej, zorganizowano ekspozycję Kartaginy – znacznej wielkości posągi, ocalałe z tego miejsca oraz unikatowe mozaiki z Uthiny, przedstawiające życie ludzi w III w. W sąsiednich pomieszczenach można oglądać m.in. mozaikę „Triumf Neptuna” o powierzchni 140 m kw. (pochodząca z willi bogatego hodowcy z okolic Susy, przedstawia Neptuna w rydwanie ciągnionym przez morsy), mozaikę „Triumf Bachusa”, odkrytą w El-Dżem, mozaikę „Orfeusza” zaczarowującego potwory przy pomocy liry (IV w.), mozaikę „Wergiliusza z muzami”, mozaiki „Ulissesa” oraz” Bachusa i Ariadny”. Tutaj usytuowano też makietę Świątyni z Duggi z mozaikmi z tego miejsca i Wrak z Mahdiji (szczątki łodzi, która w I w. n.e. rozbiła się u wybrzeży Mahdiji wraz z ładunkiem przedmiotów z marmuru i brązu).
Drugie piętro obfituje w statuetki z brązu i terakoty, przedmioty ze strożytnych cmentarzysk z Susy i Kartaginy oraz resztę mozaik – „Dzikie bestie” z Korby, „Tragiczny Poeta” i „Diana” z Thurbo Majus, a także mozaiki z Łaźni Trajana.

Sidi Bu Said
O zachodzie słońca docieramy do Sidi Bu Said – małego, ale jakże urokliwego miasteczka – oddalonego o 10 km na północny wschód od Tunisu. Swoją architekturą – białych budyneczków z niebieskimi okiennicami oraz krętymi i stromymi uliczkami – do złudzenia przypomina Santorini. Jednak, pomimo tej „biało-błękitnej dominacji”, każdy dom jest na swój sposób oryginalny – każdy bowiem ma inną bryłę, jest inaczej przybrany kwiatami, inaczej udekorowany, ma własny, niepowtarzalny charakter. Światło zachodzącego słońca, tak cenione przez fotografików, dodatkowo podkreśla ów urok.

Spacer i zwiedzanie rozpoczynamy od Dar El Annabi („domu rodziny El Annabi”), czyli zabytkowego domostwa, przekazanego na cele muzealne przez rodzinę arabskich prawników (takich z pokolenia na pokolenie). Rezydencję tę wybudował pod koniec XVIII w. Taieb El Annabi, a w XX w. została przebudowana na letnią przez jego syna – Mufti Mohameda El Annabi. Stanowi przykład warunków, w jakich żyli czołowi przedstawiciele lokalnych elit umysłowych dawnej Tunezji. Zabudowa charakterystyczna dla Sidi Bu Said, wystrój andaluzyjski. Niebieskie olbrzymie drzwi w łukowatej bramie prowadzą na mały dziedziniec udekorowany roślinnością, stamtąd kręte schody wiodą do komnat budynku. W niektórych z nich – kompozycje scenek rodzajowych z życia dawnych lokatorów; rustykalne sprzęty, codzienne przybory, figury woskowe w przepysznych strojach – jakby zatrzymane w kadrze swojej epoki..

Korzystając z chwili wolnego czasu wymykam się na fotograficzne łowy. Podążam w górę po stopniach krętymi zaułkami w kierunku morza, napawając oczy widokiem, a serce radując bajkowym klimatem tego szczególnego miejsca. Tu i tam – ciekawe stare drzwi z misternymi okuciami. Tam i tu, nade mną – wykusze okienne z kutymi, artystycznie giętymi ozdobnymi kratami malowanymi niebiesko. Wszystko na dodatek spowite w pelargonie i egzotyczne pnącza.
Uchylona brama, senne podwórko, na schodach drzemie kocur rozciągnięty leniwie… Miasto odpoczywa po upalnym dniu, ludzie pochowani we wnętrzach domów….

Po chwili docieram na nadmorskie urwisko. Z jednej strony bezkresny lazur wody, z drugiej – panorama krętych uliczek.
Sidi Bu Said – nazwa na cześć trzynastowiecznego sufickiego świętego, a i klimat miasteczka iście sakralny…
Spacer kończę przy „małej czarnej” na niewielkim tarasie w „Café des Nattes”, nazywanej też „kawiarnią na matach”, ze względu na wystrój i sposób siedzenia … siedzi się na podłodze wyścielonej matami.

Do Chebiki, Nefty i Matmaty…
Wyruszamy na Saharę, na całe dwa dni. Tym razem na pewno mam na nogach sandały, ba… nawet mam drugą parę krytego obuwia na wypadek skorpionów i gorącego pustynnego piasku. Założyliśmy w planie wykonać „pętlę” z Sousse przez Monastir, Kairuan, wielkie słone jeziora w rejonie Nefty – Szott El-Gharsa oraz Szott El-Dżerid, czyli z północy aż pod algierską granicę na południu, a potem przez Duz (zahaczając o Wielki Erg Wschodni), Matmatę i El-Dżem – z powrotem do Monastiru i Susy.

Pierwszy poważniejszy postój po pięćdziesięciu kilometrach to Kairuan. Jest uważane za święte miasto Tunezji. Święte miejsce islamu tuż po Mekce, Medynie i Jerozolimie. Poza tym słynie z wyrobu dywanów oraz tego, że leży w samym centrum ważnego dla Tunezji regionu uprawy owoców. Miasto powstało w 694 r. w miejscu starej osady arabskiej, zniszczonej przez rebeliantów berberyjskich. Największą sławę i rozkwit przeżywało w IX w., obrane na stolicę Aghlabidów. Po zniszczeniach spowodowanych przez najazd Hilalitów w XI w. jego rola poważnie podupadła, ale nie osłabiło to pozycji religijnej Wielkiego Meczetu w samym islamie.

Wielki Meczet, zwany także Meczetem Sidi Okba (a poprawnie od imienia fundatora – Ukba ibn Nafti al-Fihri) powstał w VII w., chociaż obecna wersja pochodzi z IX w., jako efekt licznych remontów i przebudów rękami Aghlabidów po licznych zniszczeniach obiektu. Swymi surowymi elewacjami, niczym mury obronne, przypomina bardziej twierdzę. Ogromne wrażenie sprawia także cmentarz muzułmański, ze swoimi bielonymi nagrobkami, usytuowany tuż pod murami.
Legenda głosi, że rumak Okby potknął się w tym miejscu o złoty kielich przysypany piaskiem, a pochodzący z obrabowanej Mekki. Pod kielichem miało znajdować się źródło docierające swymi wodami do świętej studni w Mekce. Tak powstała studnia Bir Barouta. Meczet powstał nieopodal, również niejako na pamiątkę tamtego wydarzenia. Wnętrze meczetu podzielono 400-ma filarami zagarniętymi z różnych rzymskich świątyń Afryki m.in. z Kartaginy.
W Kairuan warto ponoć zwiedzić także medynę, Meczet Trzech Drzwi (z IX w., Mohameda bin Kairoun – świętego z Kordoby), baseny Aghlabidów, zawije; Sidi Sahab i Sidi Amor Abbada, muzeum Sztuki Islamskiej i muzeum kilimów ONAT.
Nas jednak czas goni w drogę i musimy odłożyć te atrakcje na inną okazję.

Po lunchu w miejscowości Gafsa przesiadamy się z autokaru na terenowe toyoty i zaczynamy prawdziwie „ostrą jazdę bez trzymanki” na południowy zachód w głąb Sahary, w kierunku słonego jeziora Szot El-Gharsa. Muszę przyznać, że w porównaniu z dwoma innymi safari samochodowymi, w których uczestniczyłem w Egipcie i Maroku, to jest najbardziej godne polecenia. Kierowcy są prawdziwymi kaskaderami, a przed nami odcinek specjalny rajdu Paryż-Dakar.

Pustynnymi bezdrożami docieramy najpierw do Oazy Chebika, położonej na skraju Gór Atlas – w trudno dostępnym paśmie Dżebel en-Negeb. Chebika razem z dwiema innymi oazami; Tamerzą i Mides, istniały już w starożytności, stanowiąc część rzymskiej linii obronnej Lines Trypolitanus. Tutaj odbywamy ponad godzinny postój połączony nie tylko ze spacerem wzdłuż cienistego wąwozu porośniętego palmami, ale z główną atrakcją tego miejsca – kąpielą w stawku u podnóża niewielkiego wodospadu. Taka ochłoda, gdy dookoła temperatura ponad czterdzieści stopni, nie jest do pogardzenia.

To właśnie niedaleko tej oazy (w wąwozie Mides) nakręcono słynną scenę „Jaskini Pływaków” z filmu „Angielski pacjent”, nagrodzonego wieloma oskarami.

Wdrapuję się na pobliską skałę, żeby zrobić lepsze ujęcia i po chwili moje kolana uginają się same – przede mną imponujący widok… bezkres i potęga pustyni. Na prawej grani wąwozu (stojąc tyłem do źródła) widać „wioskę duchów”, osadę górską opuszczoną przez ludzi po katastrofalnych ulewach w 1969r. (trwały nieprzerwanie 22 dni, niosąc nie tylko wodę, ale lawiny błota, burząc i osuwając domostwa).
Po godzinie spędzonej w Chebice znów ruszamy „paląc gumę” na pustynnych bezdrożach. Teraz rajd jeszcze bardziej podkręca adrenalinę – arabscy kierowcy popisują się jeden przez drugiego już nie tylko zawrotną prędkością i wyskokami wozów po dwa metry w górę na wzniesieniach. W pewnym momencie nasz samochód pędzi wprost na skalną ścianę coraz bardziej przyspieszając. Kierowca zdaje się tego nie widzieć. W końcu ktoś zaczyna krzyczeć. W ostatniej sekundzie okazuje się, że samochód trafia przed skałą na łukowate podłoże, z którego wybija się prostopadle do góry i… mknie kilka metrów po prawie pionowej ścianie, by ostatecznie zatrzymać się na szczycie grani. Potem jakby zawisa przez kilka sekund na górze. Nasz driver szczerzy zębiska z radości. Przegazowuje silnik. W głowach przemyka zawahanie – Co dalej? Da do tyłu, czy do przodu?… Ale przed nami w dole przepaść!… Cholera, wrzucił w przód! W samochodzie jedno gromkie chóralne – Nieeee!!! Lecimy znowu parę metrów pionowo w dół na maskę. Będziemy dachować?

Na szczęście spadamy „na cztery łapy”, znów odbijając się o podobne łukowate, twarde podłoże. Zaplanowana profeska…
Jeszcze parę skoków na wybojach, kilka wiraży w piaszczystych koleinach i docieramy pod Ong Dżmel (Górę Wielbłąda) na krótki postój. Tu też kręcono część scen z „Angielskiego pacjenta” – obóz archeologów i wypadek samochodowy. Stoję dokładnie w miejscu, gdzie rozbite były namioty bohaterów filmu.
Nieopodal góry rozciąga się płaski teren – dawne dno jeziora Szot El Gharsa. Unoszące się nad nim ciepłe powietrze faluje tworząc złudzenie obrazu – klasyczna fatamorgana. Widać błyszczącą taflę wielkiego jeziora, widać nawet skały przy brzegu. Niektórzy nie wierząc podążają w tym kierunku, by za chwilę przekonać się, że nie ma ani skał, ani żadnego jeziora. Za nimi jednak kusi następne i następne… aż do omdlenia.
Spod Ong Dżmel ruszamy w kierunku Nefty, robiąc jeszcze krótki postój w pobliskiej „wiosce z Gwiezdnych Wojen”. Są to autentyczne dekoracje z planu filmowego do pierwszej części słynnej epopei Georga Lucasa, wzniesione w głębi pustyni. Większość zdjęć kręcono właśnie w Tunezji – tutaj i w rejonie Tataween oraz w Matmacie. Resztki tych makiet stanowią nie lada gratkę turystyczną.

Wioska z „Gwiezdnych Wojen” Georga Lucasa, oryginalna makieta zbudowana na potrzeby filmu, pozostawiona jako atrakcja turystyczna.


Nefta jest pustynną oazą niedaleko granicy z Algierią. Wita nas pięknym zachodem słońca, który mogę podziwiać z jednokonnej bryczki, wiozącej mnie przez gaj ogromnej plantacji palm daktylowych. Drzewa te dostarczają nie tylko smacznych owoców. Ich wydrążonymi pniami przesyła się wodę na odległość, z gałęzi robi dachy i płoty, z twardych włókien liści plecie maty i liny, a ze zdrewniałych owocujących gałęzi wyrabia przydatne miotły. Co ciekawe – z daktylowych włókienek można uzyskać nawet specyficzny, delikatny tytoń fajkowy (osobiście wypróbowałem…)
Wreszcie docieramy na nocleg na obrzeża Nefty. Budynek małego hoteliku stylowy, ale skromny, po jakichś remontach. Pokój mam na wskroś orientalny – żadnego krzesła, za to mnóstwo różnych schodeczków do siadania, a w oknach drewniane rzeźbione okiennice.
Całą paczką spotykamy się w basenie. Po dniu w gorących piaskach, chłód wody to prawdziwa rozkosz. Pustynia jednak nas nie opuszcza – widać ją wprost z basenu. Spory kawałek nocy po kolacji spędzamy porozciągani na sofach i kanapach w holu i w bufecie. Z którejś z sal dobiega nas dźwięk fortepianu. Ktoś gra mazurki Chopina. Hmm, Chopin na środku pustyni i to pewnie w arabskim wykonaniu… Być może specjalnie dla gości z Polski?.. Miłe i naprawdę wzruszające.

Jeszcze o zmroku wyruszamy w drogę nad granicę z Algierią. Znaczną część trasy przebywamy obok wyschniętego o tej porze roku, słonego Jeziora Szot el Dżerid. Zatrzymujemy się na chwilę, żeby poobserwować i obfotografować imponujący wschód słońca na tym malowniczym pustkowiu. Jezioro zajmuje powierzchnię ok. 5000 km kw. Jego dno – za dnia błyszczące – jest spękane, a sól swymi bryłami tworzy przedziwne formacje. Klimatu przydają także stare łodzie, osiadłe na nim w różnych miejscach. Jakby porzucone…
Następny postój to czas na przejażdżkę wielbłądami po pustyni (prawie dwie godziny). Przewodnicy ubierają nas w długie do pół łydek, zwiewne dżelaby i wiążą na głowach czerwone chusty (szasz), żebyśmy byli widoczni i rozpoznawalni z daleka. c.d.n.

Autor relacji: Tomasz J. Ulatowski


Waluta tunezyjska to 1 TND (dinar tunezyjski)

Ważne telefony
Policja 197
Pogotowie ratunkowe 190
Straż pożarna 198
Nocny dyżur lekarzy 71 71 71

Przed zakupami u handlarzy warto w większych miastach odwiedzić tzw. magazine general (sklepy państwowej sieci z urzędowymi cenami), aby nabrać rozeznania co do realności cen. Z prywatnymi handlarzami należy się ostro targować. Warto kupić oliwę z oliwek, wino (Magon – bdb., polecam!), słynną super-ostrą przyprawę „Harisa”, czerwony szafran, daktyle (można to wszystko dostać tanio także w magazine general).
Język ulicy to oczywiście arabski, a także zamiennie francuski (dawna kolonia), rzadziej niemiecki, angielski, rosyjski.