Europa przeżywa prawdziwą inwazję imigrantów. Media donoszą, że ich liczebność idzie już w setki tysięcy. Jak wiadomo prym wiedzie ludność z Bliskiego Wschodu – przede wszystkim z owładniętej wojną domową Syrii. Standardowy obraz, jaki wyłania się z oficjalnego przekazu – to postać utrudzonego tułaczką uchodźcy, często ciągnącego za sobą równie utrudzoną rodzinę, chcącego jak najszybciej zdobyć schronienie, by rozpocząć nową, normalną egzystencję – bezpiecznie mieszkać, pracować i spokojnie żyć – tyle, że na przeszkodzie wciąż staje wszechobecna ksenofobia. Zaledwie szczątkowo, gdzieś zupełnie z boku i jakby wstydliwie, przedzierają się nieco inne informacje, przedstawiające ów obraz jako znacznie bardziej złożony.

Oto 11. września br. jeden z portali internetowych przekazał wiadomość, że rodzina syryjskich uchodźców − dopiero co osiedlona na terenie parafii w Śremie – potajemnie uciekła do Niemiec. Śremska parafia, jako jedna z pierwszych w Polsce, odpowiedziała na apel papieża Franciszka o wzięcie w opiekę przez każdą lokalną wspólnotę wiernych, choćby jednej imigranckiej rodziny. Tamtejszy proboszcz żali się – „przecież otrzymali mieszkanie o przyzwoitym standardzie wraz z wyposażeniem, pracę, dzieciaki nawet dostały rowery, a wyjechali nagle – żeby choć list pożegnalny zostawili”. Natomiast pani z fundacji „Estera”, zajmującej się sprowadzaniem do Polski rodzin z Syrii, tłumaczy, że „tak nieracjonalne zachowanie” może być skutkiem traumy, jaką wcześniej przeżyli.

Otóż zachowanie jest jak najbardziej racjonalne. Zgodnie z anonimowymi badaniami, prowadzonymi wśród masowo napływających przybyszów – 58 proc. przyznaje, że głównym motywem ich wędrówki do Europy są względy ekonomiczne, a dopiero potem bezpieczeństwo. Tylu przyznaje się otwarcie, a ilu nie miało odwagi?… Przypadek ze Śremu nie jest odosobniony. Prawdziwym celem tej „wędrówki ludów” są kraje o znacznie lepszym statusie socjalnym niż Polska.

Jako rzymski katolik nie mam zamiaru polemizować ze słowami Ojca Świętego, że migracyjny szok naszego kontynentu to dla chrześcijan sprawdzian wiary, a zwłaszcza miłosierdzia. Wiem jedno na pewno – nie wolno mi tych ludzi poniżać, narażać na cierpienie, czy śmierć. Mam jednak prawo mieć wątpliwości, do kogo moje miłosierdzie i w jakiej formie naprawdę powinno być kierowane.

Zgodnie z zapisami w Konwencji Genewskiej (z 1951r.) oraz w Protokole Nowojorskim (1967) – na status uchodźcy i wynikającą z niego ochronę, może liczyć osoba, zmuszona opuścić kraj pochodzenia z obawy przed prześladowaniami, która znajdzie się w pierwszym państwie, gdzie jej życie i wolność stają się bezpieczne, i które może rozpocząć procedurę o nadanie takiego statusu. Jeżeli mimo to osoba taka, szuka następnych krajów do osiedlenia, przestaje być „uchodźcą” i z wyboru zostaje zwykłym „imigrantem”, podobnym do tych np. z Serbii, Kosowa lub Bośni. Trudno zatem odmówić racji premierowi Węgier − Viktorowi Orbánowi, który jako pierwszy odważył się publicznie to podkreślić.

Dodatkowe światło na sprawę rzuca, wyemitowana 8. września w radiowej „Jedynce” − w cyklu „Więcej świata” − wypowiedź George Yacouba, z pochodzenia Syryjczyka, zarazem arabisty, pracującego na Uniwersytecie Warszawskim, od wielu lat zamieszkałego w naszym kraju. Porównał on obecny napływ imigrantów do potopu. Dziwił się, że Europa otwiera granice i przyjmuje wszystkich bezkrytycznie. Przyjmowane setki tysięcy, wkrótce przyciągną miliony. − Jestem w 100. procentach przekonany – mówił − że w tej masie przemycają się też terroryści. Destabilizacja Europy − nawet przez obecny bałagan − jest celem Państwa Islamskiego. Jego zdaniem Polska powinna przyjąć pewną liczbę uchodźców, ale musi być przy tym przeprowadzana staranna selekcja. Dodał, że wielu imigrantów jedzie tylko po niemieckie i skandynawskie świadczenia socjalne i nie po to uciekali, żeby trafić do Polski czy na Węgry.

Mamy więc ewidentnie do czynienia nie z „uchodźstwem”, ani nawet ogólnie formułowaną „imigracją ekonomiczną”, ale w większości z kalkulowaną na chłodno „imigracją zasiłkową”. Trudno spodziewać się, aby np. przybywające ze swoimi mężami matki, mające po kilkoro małych dzieci, zechciały podejmować jakąkolwiek pracę.

Delikatnie rzecz ujmując – sytuacja rozwija się ciekawie. Mniej więcej po dwie trzecie mieszkańców każdego kraju w Unii sprzeciwia się osiedlaniu przybyszów z Bliskiego Wschodu, ale innego zdania są władze tych krajów oraz władze w Brukseli. (Niech ktoś mi dalej mówi, że w UE jest demokracja!). Wśród funkcjonariuszy unijnych, lewicowych polityków oraz wśród wielu dziennikarzy, panuje swoista… licytacja na dobroczynność. Na ile szczera? W internecie można obejrzeć filmik, jak węgierska dziennikarka Petra Laszlo najpierw z kamerą wczuwa się w los tłumu „uchodźców”, a za chwilę − gdy tłum nagle rusza w kierunku granicy na wieść o przerwaniu blokady – owa reporterka hojnie rozdaje biegnącym kopniaki na lewo i prawo, nie bacząc nawet – dorosły czy dziecko. Bidulka nie zauważyła, że jest w kadrze innej kamery. Twierdzi teraz, że nie wie, co w nią wstąpiło.

Ciekawe, co wstępuje „po godzinach” np. w premiera „unioparlamentu” – Martina Schulza – tego, co to siłą będzie przydzielał imigrantów opornym krajom członkowskim UE. (Niech mi ktoś jeszcze powie, że jesteśmy w Unii suwerenni!) Przydałaby się w Brukseli jakaś filia restauracji „Sowa i Przyjaciele”…

Skutecznie z nielegalnym napływem obcokrajowców od 14. lat radzi sobie Australia. Przypływający bez wiz, natychmiast przymusowo wysyłani są najpierw do obozów na wyspach Nauru oraz Papua Nowa Gwinea i potem tylko część co przydatniejszych może liczyć na wpuszczenie. Reszta, znudzona czekaniem, w końcu sama odpływa.

Mogę się założyć, że pomysł przydzielenia państwom członkowskim UE „kwot uchodźców” do przyjęcia, to początek podobnego modelu w Europie, nakierowanego na korzyść Niemców – głównego celu „wędrówki ludów”. Rozlokowanie przybywających po części w innych państwach, nie wyeliminuje, ale spowolni ich parcie do największego kraju nad Renem. Wówczas Niemcy będą mogli spokojniej i staranniej wybierać najwartościowsze jednostki do renowacji swojego starzejącego się społeczeństwa. Krajom takim, jak Czechy, Węgry lub Polska − przypadnie rola Papui i Nauru.

Za imigracyjną inwazję i zagrożenia, jakie niesie ona ze sobą dla Europy, wbrew pozorom odpowiada nie tyle wojna w Syrii, lecz przede wszystkim błędna ideologia, która owładnęła Unię – fałszywie pojętej tolerancji i „multikulturowości”, ale nade wszystko − rozwijania „ulepszonego” socjalizmu.

(Na koniec zachęcam jeszcze do obejrzenia wystąpienia posła Patryka Jakiego):

Tomasz J.Ulatowski, wrzesień 2015

(Artykuł ten został opublikowany w Tygodniku Ilustrowanym nr 35/2015 z 22.09 2015r)