Może to już wiek robi swoje, a może późna jesień tak na mnie wpływa, że się w tym wszystkim zaczynam gubić. Albo niepotrzebnie mam pretensję do siebie – może to jednak inni trochę się pogubili, bo przecież świat wokół nas – niczym liście na wietrze – strasznie ostatnio zawirował.

W konserwatywno-liberalnym tygodniku „Najwyższy Czas!” nr 47 z 19 listopada br, konserwatywno-liberalny redaktor naczelny Tomasz Sommer – pisząc o Marszu Niepodleglości w Warszawie z 11 listopada br. („Powrót do niepodległości”) – użala się (tak to odbieram), że… demokracji w Polsce jest za mało (?!). Cytuję; Marsz Niepodległości wskazał przy okazji, że prawdziwa opozycja w Polsce jest poza parlamentem, że narasta deficyt demokracji, który może się skończyć siłowym przewrotem, jeśli zasady demokracji – polegające przecież głównie na tym, że wszystkie siły polityczne mają reprezentację w gremiach decyzyjnych – nie będą respektowane.

Trochę dziwna to wypowiedź jak na naczelnego w tygodniku, którego założycielem bądź co bądź był, a sztandarowym publicystą wciąż jeszcze jest – Janusz Korwin-Mikke, zawsze z dystansem, czy też z niejakim obrzydzeniem odnoszący się do samego słowa „demokracja”, pisząc je nawet w specyficzny sposób z gwiazdkową cenzurą (d******cja). Ów stosunek pana Janusza osobiście podzielam, bo czymże w końcu jest demokracja? Etymologicznie oznacza „ludowładztwo” (od greckich „demos” i „kratos”), czyli rządy ludu – inaczej rządy większości („lud” to przecie większość każdego społeczeństwa). W demokracji sprawy rozstrzyga się przeważnie w głosowaniu większościowym (co już samo w sobie wyklucza równość, zwykle z demokracją kojarzoną), ale czy większość zawsze ma rację?

Chodzi też i o to, że zbyt wiele spraw w owej d******cji poddaje się pod głosowanie – nawet takich, jak ochrona życia, że o czyimś prawie do wolności i własności nie wspomnę – które normalnie przedmiotem głosowania być nie powinny. Wiele rozmaitych referendów próbuje się organizować – a niekiedy od razu rozstrzygać – wprost na ulicy, stąd ostatnimi czasy rozkwit zamiłowania do sondaży (tzw. demokracja słupkowa) oraz uliczne targanie się po szczękach.
Lud, zwłaszcza ten z ulicy – to najwdzięczniejszy materiał do manipulacji i forsowania lobbystycznych interesów, a „demokracja” najlepiej mąci wodę.

W ludowładztwie każdy może sobie porządzić. Przy czym najlepiej, jeśli na dodatek jest naturszczykiem – zdrową częścią społecznej tkanki. Nie obrażając nikogo – już nie tylko radną, ale posłem lub senatorem może sobie zostać prosta sprzątaczka bez żadnej szkoły, podczas gdy do rządzenia podstawówką w Pipidówku – od kandydata na jej dyrektora wymaga się całej długiej listy przeróżnych kwalifikacji. Wyobraźmy tylko sobie gremium decyzyjne złożone w większości z takich sprzątaczek i im podobnych, a naprzeciw – jednego prawnika czy ekonomistę. Przegłosują!
Jak zatem oczekiwać od demokracji, żeby tworzyła dobre prawo?..

W. Cz. Panie Redaktorze Tomaszu Sommer, dziwię się, że Pan się dziwi… A jeszcze bardziej, że ma Pan tak wygórowane oczekiwania wobec demokracji. Ona z natury przecież jest deficytowa i w związku z tym w jej „gremiach decyzyjnych” mogą mieć reprezentację jedynie „siły polityczne większości” – nie zaś „wszystkie”. Co więcej – dziękujmy Miłosiernemu Bogu, że w Polsce mamy jej deficyt, bo strach pomyśleć, co by było, gdyby się tak u nas w pełni była rozszalała.

A tak na marginesie – jeśli dobrze pamiętam z czasów, kiedy byłem jeszcze w UPRze – umawialiśmy się, że to nomokracja (wykluczająca pewne kardynalne prawa spod głosowań i zapędów „ludowładców”), ma być tym lepszym ustrojem. Czy ja coś pokręciłem, czy to Pan zapomniał?..

Niezależnie od wszystkiego tygodnik „Najwyższy Czas!” nadal cenię, regularnie – choć jak widać z lekkim opóźnieniem – czytuję i szczerze polecam.

***

A teraz, gdy emocje już z lekka opadły, jeszcze słów kilka o wspomnianym Marszu Niepodległości z 11 listopada. Dziwię się bowiem także panu Januszowi Korwin-Mikke – po co u licha jako konserwatysta poszedł świętować akurat 11-go listopada (od której to daty – a chyba niczego nie pokręciłem – wcześniej się dystansował) i co jako konserwatysta (przecież zwolennik rozwiązań prawnych – nie zaś „przepychankowych”!) chciał osiągnąć akurat na ulicy?…

Nie jestem jakimś wytrawnym znawcą historii, ale zdaje mi się, że do świętowania u nas Niepodległości można by poszukać lepiej pasującej daty.
Bo, co takiego wydarzyło się 11 listopada 93 lata temu? Fakt, że podpisano wtedy rozejm między Niemcami a Ententą w 1918r., ale dla Polski o wiele istotniejszy był chyba późniejszy traktat w Wersalu z czerwca 1919r, dający formalnie (prawnie) jaki taki byt polskiej państwowości. Listopad 1918r. to jedynie ukonstytuowanie się w Lublinie samozwańczego lewicowego Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki(!) Polskiej Ignacego Daszyńskiego, a dokładnie 11-go nastąpiło tylko propagandowe przekazanie przezeń „władzy” innemu socjaliście – Józefowi Piłsudskiemu, który dzień wcześniej dopiero co wysiadł z pociągu w Warszawie, po zwolnieniu z niemieckiej niewoli.

Dla mnie o wiele godniejszą świętowania wydaje się rocznica powołania we wrześniu 1917r. Rady Regencyjnej (Józef hr. Ostrowski, abp Aleksander Kakowski – mój ziomek zresztą – i książę Zdzisław Lubomirski), która jak zakładano – miała mieć uprawnienia ustawodawcze i wykonawcze, do czasu objęcia władzy przez króla (!) lub regenta. Wprost mogłaby być to data 7 października 1918r., kiedy to Rada oficjalnie ogłosiła niepodległość Polski, by wkrótce potem ogłosić przygotowania wyborów do polskiego sejmu oraz (12 października) przejąć władzę nad wojskiem, podporządkowanym wcześniej komendzie niemieckiej. Przecież od tego właśnie momentu społeczeństwo polskie zaczęło spontanicznie usuwać okupantów (Piłsudski w tym czasie przebywał jeszcze w niemieckim więzieniu, a 11 listopada – w przeciwieństwie do Daszyńskiego – Rada Regencyjna przekazała mu jedynie władzę wojskową).

Idąc dalej, można by się licytować dłużej jeszcze innymi datami, z których dla prawicowca – tak czy owak – każda chyba już byłaby lepsza od obecnej;

1. Manifesty 5 listopada 1916r. cesarzy Niemiec i Austrii, zapowiadające stworzenie z ziem zaboru rosyjskiego podporządkowanego im państwa z własnym wojskiem. Akt ten, co by o nim nie mówić, choć faktycznej niepodległości nie dawał – niewątpliwie przełamał zmowę milczenia i przyczynił się do zainteresowania polityków (także z drugiej strony linii frontu) sprawą polską,

2. Powołanie przez Niemców w grudniu 1916r. w Warszawie Tymczasowej Rady Stanu (do której wszedł Józef Piłsudski). Miała być ucieleśnieniem Manifestu z 5 listopada.

3. Manifest Rządu Tymczasowego Rosji, po rewolucji burżuazyjnej z marca 1917 r., zapowiadający odbudowanie państwa polskiego ze wszystkich terytoriów o większości polskiej (zjednoczenie ziem polskich) oraz zwołanie do Warszawy konstytuanty po wyzwoleniu. Manifest ten – jak wiadomo – umożliwił Francji oficjalne poparcie sprawy polskiej w czerwcu 1917r. i dekret o utworzeniu „polskiej armii autonomicznej”

4. Uznanie Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu z Romanem Dmowskim na czele, jako odpowiedź państw Ententy na działania niemieckie w „sprawie polskiej”.

Jeśli chodzi o upamiętnianie rocznicy Niepodległości i jej świętowanie – bezdyskusyjnie jestem „za”, z jeszcze tylko dwoma (oprócz daty!) małymi zastrzeżeniami;
– niekoniecznie w formie „ulicznej” (można się przecież pokusić o zorganizowanie bardziej wyrafinowanych form zamanifestowania – przy tym także tradycyjnych wartości prawicowych, a wśród nich polskości i rodziny).
– zgrzyta mi jakoś w nazwie słowo „ODZYSKANIA” („odzyskuje” się coś, co się już potem „ma” nieprzerwanie, skoro obchodzi się… aż 93. rocznicę tego „odzyskania”) – Czy rzeczywiście tę NIEPODLEGŁOŚĆ „odzyskaliśmy”?…

Odnosząc się do samego przebiegu Marszu Niepodległości z 11 listopada br. w Warszawie – też, delikatnie mówiąc, wkurzyłbym się, gdybym uzgodnił i zorganizował jakieś legalne zgromadzenie, a w pewnym momencie zobaczył skierowane w swoją stronę tarcze i pałki policjantów, niemal kompletnie nie reagujących na chuliganów z boku, próbujących to zgromadzenie zakłócić. Nie twierdziłbym przy tym, że wydarzenia w ogóle wymknęły się spod kontroli – może tylko organizatorom Marszu, ale nie tym, którzy postanowili na takim właśnie jego przebiegu skorzystać najwięcej i wcale nie mam tu na myśli środowiska jakiejś tam „Krytyki Politycznej”.
Nie zmienia to jednak faktu, że pewne osoby wystąpiły w Marszu zupełnie niepotrzebnie.
Niezależnie od wszystkiego Janusza Korwin-Mikke’go również nadal cenię, regularnie czytuję i szczerze polecam.

Tomasz J.Ulatowski
Ps. Tekst zawierał lokowanie produktów. 😉
Powyższy artykuł został opublikowany także na portalu prawica.net