Prezes Narodowego Banku Polskiego w niemal każdym z ostatnich wystąpień zastrzega, że rosnąca w kraju inflacja ma przyczyny zewnętrzne, czyli niezależne od woli i postępowania rządzących. Warto przypomnieć, że jako takie zwykło się wskazywać głównie rosnące ceny importowanych surowców, podrażające rodzimą produkcję. Zwłaszcza cenę ropy naftowej, podbijającą koszty transportu wszelkich materiałów i towarów do miejsc ich ostatecznego wykorzystania. Istotnie – od kwietnia 2020r. rynkowa wartość ropy rosła (z 19,65 dol. za baryłkę do ponad 80. obecnie). Nie bez wpływu na gospodarkę i poziom życia pozostaje także podnoszenie kosztów zużywanej energii w ramach tzw. ETS – unijnego systemu obrotu prawami do emisji CO2, którego wytwarzamy relatywnie dużo. Drugą presją, zwyczajowo podawaną jako obiektywny czynnik inflacji cenowej, są wielkie klęski żywiołowe, drastycznie zmniejszające podaż dóbr w stosunku do krążącego pieniądza. Do takich zaliczana jest towarzysząca nam już drugi rok pandemia, przy której poprzez tzw. lockdowny bardzo poważnie zredukowano aktywność wielu branż. (Chociaż z drugiej strony – to przecież nie wirus Sars Cov-2 podejmował drastyczne decyzje gospodarcze…) Jednak, zarówno szef NBP, jak też rządzący politycy, a w ślad za nimi mainstreamowe media, usilnie pomijają to, co najistotniejsze – rolę prowadzonej od lat polityki społeczno-gospodarczej (politycznie motywowanego rozdawnictwa) w połączeniu z monetarną.

Kryzysy nie spadają z nieba – na kryzysy pracuje się latami. „To nie kryzys – to rezultat!” – mawiał śp. Stefan Kisielewski. Przez kolejne dekady ugruntowywał się styl rządzenia, polegający na uchwalaniu budżetu państwa z deficytem „zadrukowywanym” następnie papierami dłużnymi oraz pustym pieniądzem na konto prognozowanego wzrostu produkcji w niedalekiej przyszłości. Oczywiście nie jesteśmy pod tym względem odosobnieni – „zarządzanie poprzez inflację” stało się swoistą ekonomiczną modą większości państw na świecie – zmorą XX i XXI wieku.

Prezes NBP jako „profesor nauk ekonomicznych” doskonale wie, że „przyczyny zewnętrzne” mogą jedynie kształtować krzywą inflacji CPI, natomiast podstawą całego procesu lub może lepiej – procederu – jest nadmierna podaż pieniądza w stosunku do możliwości jego pokrycia dostarczanymi dobrami ekonomicznymi.

Cytowałem już kilkakrotnie – także na stronie PAFERE – niepokojące dane o zwiększaniu podaży pieniądza (z oficjalnych statystyk NBP). Pozwolę sobie jeszcze raz pokrótce je przypomnieć: od 1996r. do 2013 samą gotówkę w obiegu zwiększano średnio o 5 mld. zł. rocznie, od 2014r. do 2019 – średnio o 18 miliardów w tempie rocznym, zaś w 2020 roku padł absolutny rekord tj. dodruk 82 miliardów złotych. Poza niewielkimi wyjątkami roczne tempo przyrostu samej tzw. bazy monetarnej (fizycznego pieniądza) było procentowo wyższe od wzrostu gospodarczego. W rekordowym 2020r., jak wiadomo, odnotowaliśmy w ogóle spadek PKB (- 2,7%). Od początku 2021r. do listopada w banknotach i bilonie wpompowano do obiegu przeszło 29 miliardów złotych. Ogółem baza monetarna w październiku br. wyniosła 336 147,5 mln zł.

Ale efekt inflacyjny zależy nie tylko od gotówki – w jeszcze większym stopniu od środków bezgotówkowych (płatności kartą, przelewem itp.), replikujących się w systemie bankowym na jej bazie w połączeniu z działaniem stopy rezerwy obowiązkowej (mechanizm mnożnika kreacji). Czym niższa jest ta ostatnia, tym więcej pieniądza bezgotówkowego. Kiedy 30 kwietnia 2020r. obniżono stopę z 3,5 procent na 0,5 – możliwości kreacyjne „wirtualnych” środków płatniczych wzrosły przeszło siedmiokrotnie (NBP zakomunikował jej podniesienie z końcem listopada br. do 2%) .

Adam Glapiński jest prezesem delikatnie mówiąc… niefortunnym. W tegorocznej edycji magazynu Global Finance znalazł się w gronie trzech najgorszych szefów banków centralnych w Europie. Ma rację Sławomir Mentzen oceniając jego zdolności analityczne i prognostyczne w programie telewizyjnym Agnieszki Gozdyry na początku listopada br., cytuję.: „Wiosną 2020 twierdził, że nasze PKB urośnie o 2 %, bo modele NBP tak mówią – najlepsze według Glapińskiego. Spadło 2,7%. W styczniu 2021 dalej straszył Polaków deflacją i mówił, że w roku 2021 inflacja spadnie – wzrosła do 6,8. (…) Jeżeli inflacja bazowa jest wysoka, to znaczy, że ceny rosną z naszych powodów wewnętrznych, albo pieniędzy za dużo albo stopy są za niskie. Utrzymywała się długo na poziomie 4%. Gdy wybuchł kryzys – inflacja spadła, ale inflacja CPI (cen konsumenckich, nie zaś bazowa – przyp. aut.), bo spadły ceny paliw. Prezes chyba pomylił te dwie miary i wydawało mu się, że przy wysokiej inflacji bazowej jesteśmy w stanie mieć deflację. (…) Modele NBP prognozowały wzrost gospodarczy w 2020, kiedy mieliśmy recesję 2,7. (…) Najpóźniej na początku tego roku trzeba było podnosić stopy procentowe. Teraz można wpływać już tylko na to, co się wydarzy za dwa/trzy kwartały. Przy inflacji 6,8 stopy procentowe niewiele przekraczające 1% w żadnym stopniu nie ograniczą inflacji, która nas czeka na święta lub w styczniu. Przy inflacji przekraczającej 7-8% nie do utrzymania są stopy poniżej 2%. (…) To, że w Polsce rosną wynagrodzenia nie oznacza, że jest to parasol przed inflacją, lecz dodatkowy jej impuls, bo wynagrodzenia rosną bez wzrostu wydajności pracy.”

Zaiste zdumiewająca jest beztroska prezesa NBP. Jako człowiek o udokumentowanych wysokich kwalifikacjach ekonomicznych, mówi rzeczy i popełnia takie błędy, których wstydziłby się student drugiego roku ekonomii. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź kryje się pod hasłem „dyspozycyjność polityczna”, a jej znamiennym symbolem pozostaje wprowadzenie do obiegu – akurat teraz, wbrew trudnej sytuacji – gadżetowo-chwalczego banknotu i sztabki złota z Lechem Kaczyńskim. Warto zapamiętać ten moment na przyszłość jako argument do rozmów z ludźmi przesadnie ufającymi tytułom naukowym i oficjalnym deklaracjom członków takich ciał, jak Rada Polityki Pieniężnej, mających stanowić jedyną rękojmię stabilności rodzimej waluty.

Jednakże w jednym nie zgodzę się z opinią Mentzena – nie można w chwili obecnej jednym ruchem podnieść wysoko stóp procentowych, by radykalnie ściągnąć nadmiar środków płatniczych z rynku. Śledząc uważnie historię wielkich kryzysów, zauważymy, że taki krok zawsze doprowadzał do pęknięcia nabrzmiałych inflacją baniek spekulacyjnych (nieruchomości, giełda) i wejścia w kryzysowe dno ze wszystkimi najgorszymi konsekwencjami. Akurat za – jak zakładam – taktykę kroczącego podnoszenia stóp w całym tym wytworzonym bałaganie, wyjątkowo broniłbym „Glapy”.

Tomasz J. Ulatowski

Artykuł został opublikowany 27.11 2021 na portalu pafere.org