Pan Piotr Duda – przewodniczący NSZZ „Solidarność” – zapytany przez reporterów o opinię w sprawie wrześniowego referendum 2015’, raczył stwierdzić, że już samo umożliwienie obywatelom ustosunkowania się do postawionych w nim pytań, powinno być powodem do powszechnej radości.

Ja akurat się nie cieszę. Dla mnie zazwyczaj powodem do radości jest pozytywne rozwiązanie jakiegoś problemu, a nie samo jego postawienie – niezależnie od tego, czy pytano mnie przy tym o zdanie, czy też nie. Referendum, zapowiedzianemu na 6. września, próbuje się nadać poważną rangę – jakby inaczej – wszak to referendum prezydenckie. A przecież tak naprawdę u swego zarania był to zwykły chwyt „pijarowski”, na prędce wymyślony przez sztabowców Bronisława Komorowskiego dla ratowania słabnącego poparcia kandydata przed II turą wyborów. Pomysł − jak wiadomo − zawiódł, więc powinien trafić do lamusa, ale niestety ustępujący prezydent, chcąc wzmocnić swoją wiarygodność, zdążył go zadekretować. Będzie to kosztowało budżet państwa (podatników) ok. 100 mln. złotych oraz wymusi zaangażowanie ok. 200 tysięcy członków komisji obwodowych.

W Polsce od lat taką mamy politykę, że nie liczy się „efektywność”, ale „efektowność”. Sprawujący władzę − tak naprawdę jej nie sprawują, a jedynie „zasiadają”, cały czas prowadząc kampanię pod następne wybory – ta zaś opiera się na sprawianiu dobrego wrażenia. Referenda – zresztą nie tylko u nas − w większości mają za zadanie poprawę wizerunku rządzących, że niby są bardziej demokratyczni niż w rzeczywistości – „Niech ludziska sobie pogłosują i myślą, że coś od nich zależy, a my i tak zrobimy po swojemu”.

W drugim pytaniu referendalnym czytamy; „Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa?” Załóżmy, że zaznaczam odpowiedź „nie”. Czy to na pewno znaczy, że w ogóle nie chcę finansowania partii z moich podatków, czy że jednak godzę się na czerpanie pieniędzy przez partię z budżetu państwa, ale w jakiś inny niż „dotychczasowy” sposób? Moje „nie” niczego nie przesądza. Przy tak zredagowanym pytaniu, władza − niezależnie od wyników − dalej może manipulować, jak tylko chce. Wcale nie lepsze jest jedno z pytań, jakie chciało dokooptować PiS − „Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego systemu funkcjonowania Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe?”. Znowu – gdybyśmy w większości wybrali odpowiedź negatywną – nadal nie byłoby wiadomo, czy ktoś miał zarzuty do „dotychczasowego systemu”, czy nie podobało mu się, że „lasy państwowe” . Podobnie nie wiadomo, jaki „nowy system” w zamian kto by wolał – przymusowo zostawiamy w tej mierze wolne pole do działania politykom. Jako żywo przypomina mi się ankieta, którą dostałem do wypełnienia przed laty, a w niej jedno z pytań – „Czy dojeżdżasz do pracy samochodem, tramwajem, czy autobusem? Odpowiedz TAK lub NIE!”

Pytanie trzecie, na które mamy odpowiedzieć – „Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika?” – w ogóle kompromituje władzę i to nie tylko obecną. Mamy XXI wiek, w poważnych krajach, tzw. starych demokracjach − gdzie podstawą systemów państwowych jest wolność obywatelska – jest od 100-200. lat (może dłużej) oczywiste, że w prawie, całym prawie z podatkowym włącznie (!) – obowiązuje zasada domniemania niewinności. Zasada, w której to podejrzewanemu trzeba dowieść winę, a nie zmuszać go do dowiedzenia niewinności. U nas zaś – władza, która świetnie zdaje sobie sprawę (bo przecież sama ułożyła takie pytanie do referendum), że dotychczasowe rozstrzyganie wątpliwości podatkowych na niekorzyść podatnika to relikt komunizmu – zamiast w ciągu 8. lat swoich rządów rzecz definitywnie uregulować – udaje, że dopiero nieśmiało pyta o to obywateli. A co kochana władza zrobi, jeśli kuriozalnie okaże się, że większość głosujących znowu „nie zrozumie” karty do głosowania i odpowie na to pytanie przecząco? Czy władza, której po kolejnych wyborach litościwy Bóg nadal pozwoliłby rządzić, dalej będzie trwała przy tym komunistycznym relikcie?..

I wreszcie pytanie pierwsze w referendum, a które tutaj zostawiłem na sam koniec − „Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej?” Środowiska polityczne, domagające się wprowadzenia JOW-ów, czyli właśnie jednomandatowych okręgów, upatrują w nich szansę na rozbicie monopolu dużych partii u władzy, ukrócenia partyjniactwa oraz zwiększenia szans indywidualnych kandydatów lokalnych. Przyznaję, że jeszcze rok temu sam je popierałem, jednak życie zweryfikowało mój pogląd do stanu obojętności. Niedawne wybory w Wielkiej Brytanii oto jasno pokazały, że JOW-y niczego nie gwarantują, bo wyniki mogą okazać się zupełnie nieprzewidywalne dla nikogo. Stara siła rządząca – Partia Konserwatywna – nie dość, że nie została odsunięta, to jeszcze bardziej umocniła swoją pozycję uzyskując 331 mandatów w 650 osobowej Izbie Gmin. Druga siła – Partia Pracy – straciła w wyborach, ale tylko do poziomu 232 mandatów. Ciekawie wypadła UKIP, która zdobyła 12,6% głosów w skali kraju, a będzie miała tylko jeden mandat, zaś Szkocka Partia Narodowa, na którą zagłosowało zaledwie 4,8% Brytyjczyków, otrzymała aż 56 miejsc w Izbie. Tak więc JOW-y to totalna ruleta, która wielkim niewiele zaszkodzi, a młóci głównie w poparciu mniejszych ugrupowań. Dlaczego w Polsce miałyby zadziałać inaczej?.. Zwłaszcza, że ludziska wolą głosować na kandydatów z dużym zapleczem, a także na przyjezdnych celebrytów niż na swoich z okolic. Trzeba by czekać całe lata…

Stary, poczciwy Szemkel pisze do mnie, że te wszystkie referenda są tak samo głupie, jak cała demokracja − czyli ustrój, w którym dwóch pijaczków spod budki z piwem zawsze przegłosuje jednego profesora tylko dlatego, że ich jest dwóch, a on jeden − choćby nie wiem jaką wiedzę posiadł. Zresztą – pisze Szemkel – tak naprawdę żadnej demokracji nie ma. Istnieje tylko w mediach, przy pomocy których rządząca klika zamąca ludziom w głowach, aby większość zagłosowała tak, jak owa władza oczekuje, kiedy coś przegłosować w końcu by wypadało.

Tak więc mamy udawać, że to referendum jest na poważnie, a my poprzez nie na coś wpływamy. Ach te pozory… Powtórzę − około 100 wywalonych milionów z państwowej kasy i 200 tysięcy postawionych w stan gotowości ludzi!!! Jak powiedział Giuseppe Tomasi di Lampedusa, autor powieści „Lampart” – „Trzeba wiele zmienić, żeby wszystko zostało po staremu.” Ja zostaję w domu.

Tomasz J. Ulatowski, sierpień 2015′