Do tego tekstu – słowo daję – siadałem bez zamiaru kontynuowania wątku inwazji imigrantów na Europę. Wystarczy, że dominuje on we wszystkich popularniejszych serwisach od miesięcy. A jeśli Bruksela wcieli w życie swój scenariusz przyjęcia i „kwotowego” rozlokowania wszystkich przybywających z Bliskiego Wschodu „jak leci” w państwach członkowskich Unii – to zanosi się, że temat będzie jeszcze „gorący” przez kolejne nie tylko miesiące, ale nawet długie lata. Co więcej – medialnym manipulatorom, zajmującym się odwracaniem publicznej uwagi od spraw drażliwych dla władzy, a polokowanym przez swoich mocodawców po różnych stacjach i redakcjach – przybył w ten sposób nowy instrument mącenia w głowach. Obok odgrzewanych na zawołanie: aborcji, odmienności seksualnych czy pedofilii w Kościele – mają wreszcie coś świeższego, w sam raz do szufladki pod nazwą „Polak ksenofob” – „Bać się czy nie bać muzułmanów?”

W n-rze 35. Tygodnika Ilustrowanego, obszernie i – jak sądzę – dość jasno przedstawiłem, że większość imigracyjnego napływu to wędrówka po zasiłki, a nie żadne „uchodźstwo”. Zresztą, jest bardzo proste i skuteczne narzędzie sprawdzenia, kto i po co w tej masie przybywa na nasz kontynent. Wystarczy, żeby władze Niemiec obniżyły u siebie świadczenia socjalne dla obcokrajowców do poziomu 150-200 euro. Założę się, że kolosalna większość arabskiej pielgrzymki na wieść o tym zawróciłaby w stronę Mekki. Takie rozwiązanie otwarcie zaproponował premier Serbii, Aleksandar Vučić. Niemcy jednak tego nie uczynią i to wcale nie z dobrego serca. Jakie mają powody? Zainteresowanych odsyłam do n-ru 35. Tygodnika.

Premierzyca naszego rządu póki co zapewnia, że do Polski zostaną wpuszczeni tylko uchodźcy. No jasne, że tylko „uchodźcy”, bo wszyscy zostaną tak nazwani!

Premierzyca zapewnia nas również o skuteczności naszych tzw. służb specjalnych – żaden islamista się do nas w tłumie nie przemknie! Ale przecież – jak słusznie zauważył poseł Patryk Jaki – rząd nie był w stanie upilnować nawet dwóch kelnerów ze słynnej restauracji Sowy.

Na zakończenie „zakończenia” tematu imigracji – jeszcze tylko dwie ciekawostki: Szwajcaria podała, że 90 procent przyjętych tam imigrantów arabskich odrzuca każdą ofertę pracy, zaś w Szwecji w ostatnich latach 15-krotnie (!) wzrosła liczba gwałtów, głównie z udziałem sprawców pochodzenia arabskiego. To tyle.

A teraz do meritum – przy okazji kryzysu, jaki przechodzi Unia w związku ze sprawą uchodźców, wypłynęła rzecz osobliwa, choć nie przez wszystkich zauważona. Tak to już jest, że po wódce, albo w silnych emocjach, z ludzisk wyłazi ich prawdziwe nastawienie. Chodzi o wypowiedź Sigmara Gabriela – niemieckiego wicekanclerza i ministra gospodarki, wyartykułowaną z mównicy w Bundestagu, a potem rozwiniętą w wywiadzie dla dziennika Bild (18.09 br), cytuję: „Środki finansowe w Europie nie będą mogły płynąć, jak dotychczas, jeżeli Niemcy, Szwecja i Austria będą nadal same organizowały i finansowały przyjęcie uchodźców. (…) Kto nie podziela naszych wartości, ten nie może liczyć na nasze pieniądze”.

Dodam w tym miejscu, że ten pan nie jest ani eurodeputowanym, ani żadnym brukselskim decydentem. Skąd zatem pewność, którędy i do kogo popłyną unijne fundusze, a kogo ominą?.. Postawię pytanie inaczej i od razu wprost – dlaczego Niemcy rządzą Europą?

Ktoś w tym momencie może zanegować powagę mojego pytania – Jak to dlaczego? Przecież wiadomo – silna gospodarka, nowoczesna armia! To fakt, ale są przecież w Unii także inne kraje o podobnym potencjale, nie prezentujące jednak aż tak silnego przekonania o swojej decyzyjnej roli w tych strukturach.

Przewaga Niemiec wynika z jeszcze innego faktu. Ze sprytu. Podczas przyjmowania Traktatu Lizbońskiego, stronie niemieckiej udało się go ratyfikować niemal najpóźniej ze wszystkich państw członkowskich UE. W międzyczasie Federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe zdążył wydać 30 czerwca 2009r. wyrok, stwierdzający częściową niezgodność traktatu z niemiecką konstytucją – konkretnie, miał on naruszać niezawisłość parlamentu, określoną w art. 38 ust. 1 w powiązaniu z art. 23 ust. 1 ustawy zasadniczej. W związku z powyższym wysoki Trybunał z Karlsruhe wyraził zgodę na ratyfikowanie traktatu pod warunkiem, że zostanie dopasowany do wymagań niemieckich, jak też każdy nowy akt prawny UE będzie o tyle dotyczył Niemiec, o ile zostanie zaakceptowany przez Bundestag i Bundesrat. Pod kogo zatem Unia od tej pory musi uchwalać swoje przepisy?..

Ciekawe przy tym jest, że Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej posiada takie same zapisy w art. 96 i 104 ust. 1 − mogliśmy w tamtym czasie zastosować dokładnie to samo rozwiązanie. Jasne, że nie zrównalibyśmy się z Niemcami, ale przynajmniej zyskalibyśmy większe pole manewru w wielu kwestiach. Jeszcze ciekawsze jest to, że działający w Niemczech wybitny adwokat polskiego pochodzenia, mec. Stefan Hambura, mając odpowiednio wcześniej informacje o zamiarach naszych zachodnich sąsiadów, ostrzegał polskich dyplomatów, a wręcz przygotował dla nich całą instrukcję prawną, jak przeprowadzić tę procedurę. Niestety zabrakło woli politycznej. Ratyfikowaliśmy bezwarunkowo. W tym miejscu adresuję pretensję nie do jednej, ale do obydwu partii zaangażowanych wówczas w podpisanie Traktatu Lizbońskiego.

Nieodżałowany trener śp. Kazimierz Górski mawiał – „Tak się gra, jak przeciwnik pozwala”. Tak też skuteczność niemieckiej gry politycznej w strukturach Unii jest wprost proporcjonalna do uległości pozostałych partnerów. Zwłaszcza państwa, które w poprzedniej dekadzie zasiliły unijne szeregi, powinny szanować każdy układ i wykorzystać każdą okazję, by przynajmniej częściowo mitygować niemieckie zapędy.

Kiedy piszę te słowa (27.09), media właśnie donoszą, że panie Ewa Kopacz i Teresa Piotrowska – podczas szczytu szefów MSW w Brukseli – wyłamały się ze sprzeciwu Grupy Wyszehradzkiej przy głosowaniu nad przyjęciem uchodźców – grupy, która zawsze była kością w gardle Angeli Merkel. Są tacy, co szukają analogii pani Kopacz do Margaret Thatcher. Lady Thatcherowa nie była socjaldemokratką i Unię Europejską nazywała wprost „chorym wymysłem lewackich pseudointelektualistów”. Mój kolega twierdzi za to, że podobieństwo u pani Ewy jednak występuje – „od pasa w dół, bo od pasa w górę, to czym wyżej − tym gorzej”. I wcale nie chodzi tylko o powierzchowność.

Często podkreśla się niemiecki potencjał gospodarczy jako fundament ich pozycji i praw. Historia uczy, że nie ma pozycji przypisanych raz na zawsze. Mimo wszystko wierzę, że przy mądrej władzy, która nie będzie tłamsić twórczej aktywności swoich obywateli – Polska może jeszcze osiągnąć wiele. Jednak wciąż za dużo mamy kompromisu, a brak nam polityków wielkiego formatu. Co z tego, że ten i ów powołuje się na wzorcowe postaci z II. lub I. Rzeczpospolitej – skoro przeważnie przypomina je tylko „od pasa w dół”?…

(Artykuł ten został opublikowany na portalu NEon24.pl oraz na mpolska24.pl) oraz w wersji okrojonej w Tygodniku Ilustrowanym nr 46/2015

Tomasz J.Ulatowski, październik 2015