Prezes Narodowego Banku Polskiego w niemal każdym z ostatnich wystąpień zastrzega, że rosnąca w kraju inflacja ma przyczyny zewnętrzne, czyli niezależne od woli i postępowania rządzących. Warto przypomnieć, że jako takie zwykło się wskazywać głównie rosnące ceny importowanych surowców, podrażające rodzimą produkcję. Zwłaszcza cenę ropy naftowej, podbijającą koszty transportu wszelkich materiałów i towarów do miejsc ich ostatecznego wykorzystania. Istotnie – od kwietnia 2020r. rynkowa wartość ropy rosła (z 19,65 dol. za baryłkę do ponad 80. obecnie). Nie bez wpływu na gospodarkę i poziom życia pozostaje także podnoszenie kosztów zużywanej energii w ramach tzw. ETS – unijnego systemu obrotu prawami do emisji CO2, którego wytwarzamy relatywnie dużo. Drugą presją, zwyczajowo podawaną jako obiektywny czynnik inflacji cenowej, są wielkie klęski żywiołowe, drastycznie zmniejszające podaż dóbr w stosunku do krążącego pieniądza. Do takich zaliczana jest towarzysząca nam już drugi rok pandemia, przy której poprzez tzw. lockdowny bardzo poważnie zredukowano aktywność wielu branż. (Chociaż z drugiej strony – to przecież nie wirus Sars Cov-2 podejmował drastyczne decyzje gospodarcze…) Jednak, zarówno szef NBP, jak też rządzący politycy, a w ślad za nimi mainstreamowe media, usilnie pomijają to, co najistotniejsze – rolę prowadzonej od lat polityki społeczno-gospodarczej (politycznie motywowanego rozdawnictwa) w połączeniu z monetarną.